48. Decyzja hrabiny Castelli

301 18 143
                                    


Nadszedł koniec czerwca roku 1895, a niebo płakało niczym małe dziecko. Po opuszczeniu bazyliki Santa Maria del Popolo wszyscy zgromadzeni udali się na cmentarz, gdzie dotąd chowano członków rodu Fantuzzich. Czarne parasolki zdawały się izolować ludzi od rozpaczy, która uderzała w ich plecy w postaci deszczu, lecz nic nie było w stanie złagodzić obrazu miękkiej ziemi oraz zamkniętej trumny. Pani Lucrezia od wielu miesięcy przygotowywała się na śmierć kochanego męża, ale gdy ta rzeczywiście nadeszła, wciąż nie mogła znaleźć w sobie siły na zaakceptowanie losu, który na nią spadł. Bardzo długo modliła się do Boga o zdrowie dla Lorenza, jednak On znów udowodnił, że ma dla każdego własny plan i nie zawsze musi on aprobować ludzkie pragnienia.

Jednak mimo wielkiej goryczy nie uroniła nawet drobnej łzy, wszak winna dać przykład córce — także pogrążonej w żałobie. Biedna, zmizerniała Clara... Dopiero pożegnała się z własnym dzieckiem, teraz zaś chowała ojca. Lucrezia znała ten ból doskonale. Za każdym razem, kiedy przypominała sobie tamte dni, ponownie wstrzymywała na chwilę oddech, by jej serce mogło w spokoju się wypłakać. I nawet jeśli dużo kobiet nie sprowadzało na świat żywych istot, każda z nich miała prawo do cierpienia. Ponieważ dziecko to cud pielęgnowany w ich łonie; miłość, która kwitnie i chce zakwitnąć. Dziecko to dar.

Odśpiewano ostatnią żałobną pieśń, a tłum nieco się rozluźnił. Żona i córka zmarłego stanęły z boku i jęły przyjmować liczne kondolencje. Vinzenz również im towarzyszył. Trzymał Clarę pod ramię i gładził jej czarną suknię opuszkami palców, ale nadal nie mógł przestać myśleć o rozmowie z papą. Och, wciąż go tak nazywał. Dlaczego Bóg naraził go i jego ukochaną na takie cierpienia? Czyż nie wystarczało mu, że odebrał im dziecko, które pokochali? Czyż musiał zabierać także ojców? Clarze, choć okrutnego, to jednak ojca, jemu po prostu opiekuna.

— Najdrożsi — rzekła Antonina, podchodząc do krewnych nieboszczyka. Tuż za nią był Nathan. — Tak nam przykro. Dobrze wiem, czym jest utrata papy, a więc znam twój ból, Claro. Niech Bóg panią błogosławi, pani Lucrezio.

— Najszczersze kondolencje — dodał jej mąż. Następnie zerknął na Vinzenza w charakterystyczny dla siebie sposób.

Dżentelmen od razu pojął jego intencje. Znał Nathana wystarczająco dobrze, by nie wiedzieć, że kryje się w nich wsparcie i przypomnienie o chęci wysłuchania wszelkich przyjacielskich trosk. Ale ich nikt już nie miał wysłuchać. Vinzenz nie potrafiłby znów zaufać bliskim, wyzbyć się z siebie lęku utraty i goryczy przysporzonych mu właśnie przez tych, których kochał najbardziej.

Clara widziała w nim pewną zmianę. Od momentu, gdy wrócili do swojej rezydencji, oddalił się od niej, nie trzymał mocno za rękę i nie całował czoła, mówiąc, że wszystko, co złe przeminie. Brakowało jej tego. Potrzebowała ukochanego mocniej niż zwykle, lecz jego gorzkie „nie teraz", które wypowiedział do niej kilka dni temu, nadal ją nawiedzało; nieustannie miało tę samą moc. Clara czuła, że Vinzenz nie jest już taki, jak nawet po stracie ich wspólnego dziecka. Musiało coś się wydarzyć, ale on nie był skłonny do rozmowy. Do małżeńskiego łoża zaś przychodził późno w nocy i wczesnym rankiem wstawał, by pojechać do banku.

Jego niewyjaśniona nieobecność sprawiała, że niewiasta była samotna i nie umiała odnaleźć w sobie iskry nadziei na to, że kiedyś spotka ją lepsza przyszłość. Czy czymś mu uchybiła?

— Mamusiu. — Vittoria wyrwała się z rąk służki i podbiegła do rodziców. — Nie chcę tu być. Jedźmy do domu — nakazała kapryśnie i wtuliła się w nogę taty. Hrabia wziął po chwili córkę na rękę, ucałował jej policzek i odgarnął mokre włosy za ucho. — Zabierz mnie stąd.

Dama pewnego skandaluWhere stories live. Discover now