43. Miłosne dylematy

300 24 234
                                    


Lorenzo Fantuzzi znów nie mógł wstać z łoża. Serce kołatało mu w piersi, co przynosiło mężczyźnie ostry, znikający i pojawiający się ponownie ból. Od dłuższego czasu czuł się gorzej niż kiedykolwiek, toteż rzadziej opuszczał swą komnatę i mniej pracował — a to z pewnością go nie zadowalało. Cóż jednak mógł poradzić na upartość żony, która nakazywała mu odpoczywać jeszcze więcej, niż miał w zwyczaju? W dodatku zawsze, gdy próbował przeciwstawić się jej słowom, ona cytowała medyka, podkreślając, że ten zna się na rzeczy i nie byłby zadowolony z zachowania swojego pacjenta. W ten sposób skutecznie wyłączała męża z dyskusji.

A kiedy był sam z wieloletnimi myślami, zerkał czasem na ślubną fotografię Clarissy — stała na stoliczku tuż przy jego prawicy. Nieobecne, ukrywające ból jej oczy napawały go dziwnym niepokojem, wstydem oraz bezsilnością, które nie pozwalały mu wyciągnąć ręki do swojego dziecka. Nigdy nie przyznawał się do błędów; był człowiekiem nieskłonnym do przeprosin i wyznającym jedyną rację — własną. Dlatego przez długi okres wciąż nie zdobył się na odwagę, by się ukorzyć, by otworzyć dom dla córki, a także wnuczki rzekomo niezwykle podobnej do matki. Ale nawet jeśliby to uczynił, przeszłość i tak nie wsiąkłaby w zapomnienie, ponieważ nie da się zapomnieć lat ciągłego upominania, poniżania, krzyku i okazywania nienawiści.

Zło i gniew tak mocno zakorzenione były w sercu Lorenza, iż nie znalazł w nim miejsca na przygniecioną przez okrutność miłość. Czy żałował? Czy umiałby kiedyś ucałować rodzone dziecię w czoło, ukraść ciepłe słowa marzeniom i oddać je rzeczywistości?

Wtedy, gdy zamykał drzwi przed Clarissą, myślał, że postępuje słusznie, że obarczanie jej winą za istnienie dodaje mu siły, którą utracił z odejściem ukochanych synków. Tak naprawdę nigdy nie pogodził się z ich śmiercią i niszcząc nią wszystko, co miał, uczynił z niej przewodnika swojego marnego życia.

— Tylko kiedy umrę, zaznam spokoju — westchnął i spuścił wzrok ze zdjęcia, któremu przyglądał się od kilku minut.

— Nie mów tak, Lorenzo.

W pomieszczeniu zjawiła się Lucrezia, ponieważ właśnie dostarczono jej wiadomość od państwa Castellich. Z racji, że nie wychodziła raczej z willi, przez co rzadziej widywano ją w towarzystwie, Vinzenz i Clara głównie komunikowali się z nią poprzez listy. Jednak nie przeszkadzał jej ów stan. Musiała przyznać, iż zdecydowanie bardziej wolała przesiadywać w domowym zaciszu, niż tkwić w świecie, który już od dawna do niej nie należał.

Wystarczały jej wspomnienia z własnej młodości, które często wprawiały ją w zadumę oraz niewinną, beztroską radość przez siebie wtedy doświadczaną. Bale, wyjścia do opery, piękne przedstawienia w teatrze, spacery w świetle słońca i podróże do cudownych państw europejskich... Ach, jakże pięknie było od czasu do czasu musnąć opuszkami palców dzieciństwo tudzież okres dorastania, co przepadły bezpowrotnie.

— Skoro przyszłaś, nie milcz — odrzekł zniecierpliwiony Lorenzo.

Kobieta prychnęła, lecz przyzwyczajona do surowego tonu męża postanowiła nie odpowiadać na jego słowa i wkrótce otworzyła szarą kopertę ozdobioną zgrabnym, wzorzystym napisem.

Mężczyzna dokładnie obserwował żonę, a kiedy wyraz jej twarzy zaczął jaśnieć blaskiem wzruszenia, pospieszył Lucrezię, by nareszcie mu powiedziała, cóż to za wiadomość.

— Nasz zięć napisał krótki list w imieniu Clary.

Lorenzo już chciał zapytać, czy sama nie wie, jak chwycić w rękę pióro, aczkolwiek się powstrzymał. Ostatnio łatwiej przychodziło mu doprowadzanie się do porządku, nawet jeśli miał wrażenie, iż to go ograniczało. Czuł bowiem, że takie działanie zatruwa cząstkę jego prawdziwej natury, że czyni z niego człowieka słabości, człowieka bez charakteru.

Dama pewnego skandaluWhere stories live. Discover now