Rozdział 13

827 90 30
                                    

       Przerażający krzyk wydarł się z gardła mężczyzny spiętego pasami do czarnego fotela. Jego prawa ręka pokryta była licznymi, ciemnymi żyłami, które pulsowały w górę. Po chwili pojawiły się na szyi mieszańca. Czerwone ślepia zalane łzami wpatrywały się w sufit. Wbijał paznokcie w poszarpane podłokietniki. Nie był pierwszym. Nie był pierwszym i nie był ostatnim, który miał wylądować na śmiercionośnym fotelu. Za nim stała kolejka następnych. Słyszeli wrzaski mieszańca, drżeli ze strachu, płakali. Chcieli wrócić do domu, ale wiedzieli, że już nigdy nie zobaczą światła dnia. Nie zobaczą się ze swoimi rodzinami. Skończą jak ich poprzednicy.

       Eliott stał w kącie ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Bacznie obserwował, jak mieszaniec wierzga nogami i próbuje wyrwać się z przeklętego fotela. Niedaleko niego stała już dobrze mu znana kobieta. Nazywała się Francesca Moretti, miała czterdzieści jeden lat, chociaż w zależności od humoru, natężenia światła i ilości przespanych godzin potrafiła wyglądać na trzydzieści lub ponad pięćdziesiąt lat. Aktualnie była wściekła, a zmarszczki na czole nie zniknęły ani na moment. Wpatrywała się w mieszańca wijącego się w męczarniach. Wreszcie wypiął pierś do przodu, wydarł się ostatni raz i opadł bezwładnie na siedzenie. Kobieta nie ukryła zdenerwowania i z całej siły zrzuciła probówki leżące na jednej z lad. Te potrzaskały się na drobne kawałki. Brunet ani drgnął. Nie był to pierwszy raz nieudanej próby zmiany stopnia. Francesca była tym zdruzgotana, ale Eliott ukrywał pod nosem mały uśmieszek.
       — Pierdole to — syknęła blondynka.
       — Nie no, spokojnie, mieszańców mamy pod dostatek, nie poddawaj się tak szybko — przekonywał brunet. — Jak nie ten, będzie następny. To co, tego wyrzucić i przynieść kolejnego? Czuje, że ten okaże się sukcesem.
       Wcześniej nie ośmieliłby się tak do niej odzywać, jednak teraz stał się bardziej swobodny. W końcu był jedynym udanym eksperymentem, oczkiem w głowie.
       Kobieta spojrzała na niego spod byka i już miała coś mówić, gdy zadzwonił telefon. Skierowała wzrok na ekran telefonu, a wyraz jej twarzy nie świadczył o tym, że był to numer kogoś, z kim chciała rozmawiać.
       — Macie go? — zapytała tuż po odebraniu. Jej czoło coraz bardziej zaczęło się marszczyć. Ścisnęła dłoń na smarphonie. — Prostego zadania nie potraficie wykonać! — warknęła. — Sama znajdę tego cholernego psa.
       Eliott zobaczył, że ta rozłączyła się i podrapał się po nosie.
       — Co za pies?
       — Obiekt zero.
       Brunet przełknął ślinę. Myślał, że za chwilę grunt usunie mu się spod nóg. Miał nadzieję, że kobieta nie zauważy jego zdenerwowania. Te dwa słowa wzbudzały w nim odrazę i smutek. Nigdy nie śmiałby tak go nazwać. On nie był obiektem, ale nie mógł teraz mieć o to pretensji, musiał ukryć swoją złość.
       — I szukają psa? — prychnął. — Zostaw to mnie, ja się tym zajmę. Zrobię to szybciej, niż ta banda przygłupów. Mogę wyruszyć w każdej chwili.
       — To nie będzie potrzebne. Mam już osobę, która go złapie. Doktor Liang mówił, że byli ze sobą bardzo zżyci. Może sam przyjdzie, jak zobaczy znajomą twarz.
       W Eliotta uderzyła fala wspomnień. Dobrze znał doktora Lianga, wiedział, jakie prowadził badania i na kim. Brunet zawahał się, nim zapytał:
       — Kto to jest?
       Francesca kiwnęła głową, by ten się odwrócił. Zmarszczył brwi i spojrzał za siebie. Z trudem utrzymał się w pozycji stojącej. Wstrzymał oddech, gdy zobaczył od kilku lat niewidzianą postać. Już dawno stracił nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają. Przez chwile myślał, że śni lub widzi ducha. Przed nim stał mężczyzna azjatyckiej urody, był tego samego wzrostu co on sam, o podobnej budowie ciała - nieprzesadnie umięśniony. Czarne, krótkie włosy zaczesane do tyłu z małym kosmykiem opadającym na czoło. Brunet pamiętał, że kiedyś nosił delikatną grzywkę po prawej stronie. Odmładzała go, a teraz wyglądał dojrzalej, wręcz budził lęk. Ale nie wiedział, co przerażało go bardziej - to, że widział swojego dawnego przyjaciela czy to, że jego idealny plan właśnie uległ zmianie.
       — Corvus — powiedział wreszcie Eliott.
       Mężczyzna podniósł lekko głowę i delikatnie pochylił ją w bok. Nie uśmiechał się, nie był też poważny. Miał puste, brązowe oczy. Blada cera sprawiała, że ten naprawdę przypominał zjawę. Przy czarnych bojówkach, zwykłej koszulce w tym samym kolorze i wyprostowanej posturze wyglądał jak żołnierz.
       — Yao sprowadzi obiekt zero tutaj — przerwała ciszę Francesca.
       Brunet obudził się z wrażenia i obrócił do kobiety. Kolejna informacja, która zburzyła jeszcze jeden fundament jego planu. Nagle przestało się liczyć, że za nim stał dawny przyjaciel. Ważny był plan, który nie mógł legnąć w gruzach. Może i alfabet miał te dwadzieścia sześć liter, ale jemu musiał udać się plan „A".
       — Tutaj? — powtórzył.
       — Rozmawiałam z ludźmi z chińskiego Instytutu. Twierdzą, że porażki uwarunkowane są krwią mieszańców. Jak oni to powiedzieli... jest brudna. Ty i Xia Yao macie czystą krew. Wojsko zabroniło mi eksperymentować na ich pupilku, ale dostałam pozwolenie na sprowadzenie obiektu zero do Florencji. Zamiana krwi powinna wystarczyć.
       — I tak po prostu puścisz go samego? Nie boisz się, że coś spieprzy? Wie, gdzie zacząć szukać? Nie zna Manhattanu, nie poradzi sobie. Polecę z nim i przypilnuje tego żołnierzyka.
       Kobieta spojrzała na Xia Yao, ale ten milczał. Od kiedy się pojawił, nie odezwał się słowem. Francesca westchnęła.
       — Ten pies może być agresywny. Faktycznie we dwóch może być łatwiej go schwytać... Dobrze, wyruszycie jutro.
       — O ile aktualnie jest psem — dodał. — Pójdę się spakować.
       — Mhm — mruknęła i spojrzała na trupa leżącego w fotelu. Miała dobre przeczucia. Tym razem, z krwią obiektu zero, jej eksperyment powinien się powieść.

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz