Rozdział 2

1K 112 13
                                    

       Miał jedno zadanie: sprowadzić wszystkie mieszańce czwartego stopnia w jedno miejsce – do Florencji. Jednego z nich nie trudno było odszukać, chłopak nie krył się ze swoim zarażeniem i bawił w bohatera, ratując damy z opresji czy sklepy przed złodziejami. Najwyraźniej ludzie byli zbyt głupi lub zbyt pewni, że nie ma już żadnych mieszańców na świecie, bo nie powiązali jego nadludzkiej siły z chorobą. Wprawdzie nie pokazywał swoich źrenic, ale i tak jego umiejętności nie wyglądały szczególnie normalnie. Było o nim głośno. Udostępniano filmiki i zdjęcia z jego wyczynami. Wszyscy byli nim zachwyceni, a nawet chodziły plotki, że dzięki niemu znacznie zmniejszyła się liczba przestępstw. Wielki heros mieszkał we Florencji, dlatego to właśnie od niego zaczął. 

       Tej nocy zjawił się w San Niccolò. Było po dwudziestej. Eliott spacerował główną uliczką oświetloną latarniami, trzymając dłonie w kieszeniach czarnego płaszcza. Miał też na sobie szary golf z małą plamką krwi na rękawie. Efekt szybkiego badania. Od kiedy próba ulepszenia mieszańca wypadła pomyślnie, kobieta stała się bardziej roztrzepana. Zdobycie wszystkich żyjących czwartych stało się jej obsesją i nie wyobrażała sobie zawodu ze strony obiektu. 

       Zatrzymał się na rogu ulicy, kiedy wyczuł specyficzny zapach. Zapach mieszańca. Eliott nie tylko stał się silniejszy od reszty stopni, ale posiadł zdolność wyczuwania sobie podobnych, a nawet rozróżniania ich. Tym sposobem dobrze wiedział, że ma do czynienia ze swoim celem. Wystarczyło, że zamknął oczy, skupiając się na powonieniu, a za chwilę wiedział, dokąd udała się jego zdobycz. Oparł się o ścianę i rozchylił delikatnie usta zupełnie jak kot. Szybko „zobaczył" drogę, którą szedł mieszaniec i podążył jego śladem.

       Trafił na włoską restaurację, gdzie trop prowadził do jej wnętrza. Bezceremonialnie wszedł do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Stoliki ułożone były bardzo blisko siebie, a na każdym podkładki pod talerze i czerwone serwetki. Do tego białe ściany z murowanymi zdobieniami. W powietrzu unosił się przyjemny zapach włoskich dań, ciasta do pizzy, a nawet deserów i win najlepszych roczników. Restauracja była prawie pełna, przez co graną w tle muzykę nie było praktycznie słychać. Eliott w końcu dostrzegł ofiarę; blondyn o zielonych oczach i delikatnym zaroście, o nieco pulchnej twarzy, siedział przy stoliku z równie młodą dziewczyną z ciemnymi włosami. Siedziała tyłem do Eliotta, więc nie mógł się przyjrzeć, a i tak ona najmniej go obchodziła. Wyglądali jak para nastolatków będących na randce. Uśmiechnięci od ucha do ucha, rozmawiali i śmiali się. W rzeczywistości byli niewiele młodsi od Eliotta.

       Czekał więc na odpowiedni moment, czyli wtedy, kiedy mieszaniec zostanie sam. Usiadł przy wolnym, niezarezerwowanym stoliku i zamówił wodę niegazowaną. Przeglądał kartę dań, choć i tak nie zamierzał niczego jeść. Co jakiś czas zerkał w stronę chłopaka, ale ten ani myślał o odejściu od stolika. W końcu nadarzyła się okazja, gdy dziewczyna wyszła do toalety. Brunet szybko wstał i podszedł do blondyna. Spojrzał mu w oczy, a te szybko się zmieniły. Czerwone źrenice wpatrywały się w fioletowe.
       — Pójdziesz ze mną — rozkazał, a mieszaniec nie mógł się sprzeciwić. Była to kolejna zaleta piątego stopnia: kontrolowane czwartego. Jedynym warunkiem było utrzymanie kontaktu wzrokowego przy wydawaniu komendy. Jednak tej umiejętności nie był pewien ani Eliott, ani doktorka, która mu to zrobiła. W końcu nie mieli na kim to przetestować. Zaryzykował i poszczęściło mu się - perswazja zadziałała.

       Gdy wychodził z budynku, kątem oka zobaczył wracającą dziewczynę do stolika. Zmarszczyła czoło i zaczęła rozglądać się za chłopakiem. Ten jednak zniknął za drzwiami razem z Eliottem. Posłusznie wszedł do samochodu i usiadł na miejscu pasażera. Brunet ruszył w kierunku swojego „domu". Jechali w całkowitej ciszy dopóki blondyn nie zapytał:
       — Dokąd jedziemy?
       Eliott zmarszczył czoło. Odwrócił się do chłopaka, by spojrzeć mu w oczy.
       — Wkrótce się przekonasz — powiedział głosem pozbawionym emocji.

       Mieszaniec kiwnął głową i znów wpatrywał się w drogę przed nim. Pewny siebie Eliott jechał powoli, nie spieszył się, bo i tak za chwilę mieli być na miejscu. Mieszaniec grzecznie siedział w miejscu, kiedy dojechali pod niewielki budynek. Nie był wysoki, zaledwie jednopiętrowy, ale za to bardzo długi. Brunet zaparkował przed nim i już miał wysiadać, kiedy chłopak w błyskawicznym tempie chwycił za klamkę, otworzył drzwi i wybiegł z samochodu. Nieco zszokowany Eliott szybko pobiegł za nim, zostawiając auto bez opieki. Mieszaniec mknął wzdłuż ulicy, brunet tuż za nim. Był szybszy od niego, ale blondyn wykazał się większym sprytem. Widząc drabinę prowadzącą na dach, wspiął na niej z zabójczą szybkością i teraz uciekał górą. Eliott wiedział, że straci czas, idąc tą samą drogą. Musiał dogonić swój cel za wszelką cenę, dlatego kiedy tylko wypatrzył niski balkon, wszedł na niego i na następny, i następny. Kątem oka widział biegnącego chłopaka, a gdy już znalazł się na sąsiednim i wyższym dachu, miał szansę go złapać.

       Biegli łeb w łeb. Można by sądzić, że młodszy mieszaniec będzie szybszy od starszego, jednak dzięki mutacji do piątego stopnia - Eliott bez problemu pokonywał przeszkody i doganiał swój cel. Kiedy dachy niebezpiecznie się do siebie zbliżyły, mężczyzna skoczył na sąsiedni, przeturlał się po dachówkach i maksymalnie przyśpieszył. Już po chwili cel był na tyle blisko, by można było go złapać za fraki i unieszkodliwić. Jednak gdy tylko Eliott wbił pazury w plecy chłopaka, ten zaczął się szamotać i atakować go. Obaj spadli z dachu na kamienny chodnik. Brunet upadł na plecy i uderzył tyłem głowy. Otępiający ból na chwilę przejął jego ciało. Blondyn jednak ani myślał o ucieczce, zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnik znów go złapie. Tym razem musiał się go pozbyć na dobre.

       Kilka ciosów na oślep dotknęło twarzy zmutowanego mieszańca. Coś chrupnęło, to jego dolna szczęka. W końcu wróciła mu świadomość i ścisnął uderzającą go pięść. Zmiażdżył ją z zabójczą łatwością przy akompaniamencie bolesnych jęków właściciela. Kości skruszyły się, a Eliott zyskał przewagę. Druga ręka właśnie leciała w jego stronę z równie silnym zamachnięciem, ale brunet szybko ją przechwycił i zmiął jak kartkę papieru. Miał dość tych podchodów. Złapał zbyt przejętego bólem mieszańca za głowę i skręcił kark, pozbawiając go życia. Nerwowo rozejrzał się po ulicy, musiał wiedzieć, czy przypadkiem ich szamotanina nie zwróciła uwagi mieszkańców. Nie była to jednak spokojna dzielnica i na nikim nie zrobiło to większego wrażenia. O ile w ogóle. Nastawił sobie szczękę i przerzucił zwłoki przez bark.

       Jego policzek od razu zalał się czerwienią od siarczystego uderzenia płaską dłonią. Głowa zwróciła się w prawą stronę i chwilę stał tak, wpatrując się w podłogę. Podłogę pełną kurzu, plam krwi i substancji, które niechcący się wylały. Było też ciemne kółko jakby coś się spaliło w tym miejscu. To po żrącym kwasie, który wylał się kobiecie. Chciała sprawdzić wytrzymałość Eliotta. Ból był tak potworny, że ten zaczął się szamotać i udało mu się wytrącić z jej ręki zlewkę. Naturalnie wyżarta rana zagoiła się, choć zajęło to dłużej, substancja dotarła do kości. Została jedynie dziura w podłodze, na którą Eliott patrzył, bo na kobietę nie chciał i szczerze powiedziawszy – bał się spojrzeć.
       — Powiedz mi, Pięć, jak ma mi się przydać martwy mieszaniec? — warknęła. — Co mam z nim zrobić? Pokroić i wepchnąć ci kawałki do gardła? Czy niejasno się wyraziłam mówiąc, że potrzebuje ich żywych?
       — Zaatakował mnie — odparł szybko, podnosząc głowę za co blady już policzek dostał jeszcze raz, przybierając mocniejszą barwę czerwieni, niż poprzednio. Uderzenie było dużo mocniejsze, mimo że kobieta wydawała się słaba.
       — Zaatakował cię? — powtórzyła ironicznie, a z jej ust wydobył się wymuszony śmiech. — Dałeś się pobić jakiemuś szczylowi? Ile on miał lat, siedemnaście?
       Mimo że Eliott był o jakieś dziesięć centymetrów wyższy, teraz wydawał się przy niej naprawdę mały. Może i nie miała racji w sprawie wieku mieszańca, ale prawdą było, że pobił i prawie pokonał go słabszy stopień.
       — Wybacz mi — powiedział.
       Szatynka zadarła głowę i położyła mu dłoń na ramieniu. Kciukiem musnęła jego szyję i nałożyła nacisk, by ten ukląkł. W ten sposób górowała nad nim, pokazując tym swoją wyższość. Teraz patrzył na nią z dołu ze swoją słabością i wstydem, zhańbiony, z rysą na dumie.
       — Daje ci dwa tygodnie na sprowadzenie nowych. Idź do swojego pokoju, zregeneruj siły. Wyruszysz jutro.
       Eliott przytaknął, a kobieta zabrała ręką, dając tym do zrozumienia, że może wstać z klęczek. Tak też zrobił, po czym odwrócił się i skierował do pokoju. Nie było to nic nadzwyczajnego, ot cztery ściany i łóżko, żadnych okien, jedna lampa na środku sufitu. Wszystko w odcieniach szarości. To nie był pokój - to była cela. 
       — Pięć? — zatrzymała go. — Nie wracaj z pustymi rękami.

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz