Rozdział 3

949 104 10
                                    

       Minął tydzień od zaginięcia dziewczyny z Włoch. Był to piątek. Piątek jak każdy inny, godzina – pięć minut po dwudziestej pierwszej, początek nocnej zmiany. Lily właśnie zdejmowała czarny, zimowy płaszcz lśniący od roztopionych płatków śniegu. Pożegnała się z dwoma chłopakami, którzy zbierali się do domu po skończonej robocie. Nigdy nie miała okazji porozmawiać z nimi dłużej, zwykle była to wymiana kilku zdań. Dowiedziała się tylko jak mają na imię, choć i tak nie zapamiętała, który to Philip, a który David. Zresztą i tak było to mało istotne, w końcu tylko się mijali.

       Kiedy dziewczyna zamieniła już swoje zimowe trapery w wygodne trampki, do sklepu wsunęła się przez automatyczne drzwi Olivia. Nie wyglądała najlepiej: włosy w całkowitym nieładzie, ciemne wory pod oczami, lekko przygarbiona, a kilka guzików beżowego płaszcza było odpiętych. Nie miała nawet tego charakterystycznego kolczyka z piórkiem.
       — Wszystko w porządku? — spytała Lily, kiedy białowłosa podeszła do lady.
       Olivia spojrzała na nią spod byka.
       — Pewnego dnia, gdy już będę stara, pomarszczona, a mój kolor włosów będzie naturalny, będę dziękować za menopauzę.
       Brunetka parsknęła śmiechem.
       — Więc dzisiaj przysługują ci krótsze warty. Dzisiaj i przez następne pięć dni.
       — Dzięki — powiedziała Olivia, zdejmując płaszcz. — Jakim cudem ty wytrzymujesz go tak dobrze? Masz w ogóle okres?
       Lily wzruszyła ramionami.
       — Po prostu jestem wytrzymalsza — odpowiedziała, ale i to było zwykłym kłamstwem. Nie miała miesiączki, odkąd została zarażona. Na początku była tym przerażona, jednak będąc w laboratorium, dowiedziała się wielu istotnych faktów na temat mieszańców. Na przykład to, że czwarte stopnie są bezpłodne, a wirus mógł przenosić się z matki mniejszego stopnia na dziecko. Jednak niemowlę było za słabe, by móc przeżyć z chorobą i nie przeżywało miesiąca. Dzieci urodzone w czasie pandemii często umierały. Podczas sekcji zwłok odkryto, że coś zatrzymywało pracę mózgu, powstrzymując przy tym prawidłową pracę wszystkich narządów. Nieświadomi lekarze nie znali przyczyny tych zahamowań. 

       Białowłosa ułożyła się w swoim ulubionym kącie i wyprostowała nogi tak, że Lily musiała co chwilę je przekraczać, chcąc przejść z zaplecza do lady. Obsługiwała klientów i cieszyła się, że nie mogą oni zobaczyć leżącej dziewczyny, która wyglądała jak trup położony na małym krzesełku na szybko. Do tego ręce złożone na podbrzuszu. Jedyną rzeczą, która upewniała brunetkę, że jej koleżanka jeszcze żyje, było zmarszczone czoło pełne cierpienia.
       — Ty jesteś pewna, że nie chcesz żadnej tabletki? — zapytała w końcu Lily.
       Olivia otworzyła jedno oko i spojrzała na nią. Po chwili pokręciła głową.
       — Nie będę się truć lekarstwami — odpowiedziała.
       — Jedna ci nie zaszkodzi — nalegała. — A na pewno pomoże.
       — Nie chcę.
       — No dobrze.

       Lily jeszcze kilka razy próbowała zachęcać Olivię do wzięcia choć jednej tabletki, która z pewnością uśmierzyłaby ból. Jednak białowłosa była niesamowicie uparta i twierdziła, że leki są tylko po to, by uzależnić. Brunetka nie mogła się z tym nie zgodzić, ale uważała, że ta nieco przesadza, jedna tabletka nie zrobiłaby jej krzywdy. W końcu zrezygnowała z przekonywania, kiedy ton głosu Olivii zmienił się na bardziej zniecierpliwiony. Wtedy też w białowłosa zasnęła, a Lily poczuła się jakby była całkowicie sama. Znów opierała się o ladę i wpatrywała w ekran telefonu. Czasem doglądała obracających się parówek na grillu albo z nudów przeglądała daty ważności batoników czy ciastek, które leżały w pobliżu. Z daleka zobaczyła za drzwiami światła samochodowych reflektorów. Na zegarku godzina druga, padał śnieg. Auto stanęło przy dystrybutorze, ktoś wysiadł, zatankował i po chwili wszedł do sklepu. Dopiero teraz Lily mogła przyjrzeć się klientowi, który okazał się kobietą o drobnej budowie. Ubrana była jedynie w bluzę, która przemokła, a przy tej temperaturze zaczynała zamarzać. Spod kaptura wysuwały się kosmyki koloru blond.
       — Przepraszam, czy mogłaby pani włączyć telewizor? — zapytała klientka jeszcze zanim dotarła do lady. Lily posłusznie chwyciła za pilot i po chwili malutki ekran zaświecił się. Brunetka nie zmieniała programu wczoraj, dlatego teraz dalej leciały wiadomości. Lily zmarszczyła czoło, kiedy obok prowadzącego widniało zdjęcie zaginionego. Był to mężczyzna przed trzydziestką, który zaginął w San Niccolò. Brunetka kątem oka spojrzała na kobietę, która pokiwała głową i spojrzała na swój telefon. Coś w nim zapisała, ale dziewczyna nie mogła dostrzec, co dokładnie.
       — Ciekawe, czy mają ze sobą coś wspólnego — zagadała Lily. — Te zaginięcia.
       Kobieta spojrzała na nią ciemnymi oczami, które teraz wydawały się całkowicie czarne. Jej twarz posmutniała i powiedziała:
       — Nawet nie wie pani, jak bardzo... Kartą.
       Brunetka zbliżyła niepewnie terminal do kobiety i wpisała cenę do zapłaty. Cały czas obserwowała klientkę, czując coś na wzór lęku, choć nie bała się samej osoby, a jej słów. Wiedziała, że coś jest nie tak i musiała dowiedzieć się co.
       — Potwierdzenie?
       — Nie trzeba.
       Kobieta w kapturze odwróciła się i chwilę Lily wpatrywała się jak ta odchodzi. Jej serce gwałtownie przyśpieszyło. Zerknęła w stronę Olivii, po czym rzuciła się w stronę blondynki, sprawnie omijając ladę. Szybko chwyciła ją za rękę, bluza była lodowata w dotyku i nieprzyjemnie mokra.
       — Co się dzieje? — zapytała, jednak nie brzmiało to wcale jak pytanie. Jej ton był poważny, a uścisk mocny, zdecydowanie za mocny. Kobieta spojrzała na dłoń trzymającą jej ramię, po czym wróciła wzrokiem do Lily. Brunetka szybko zorientowała się, że złapała ją z nienaturalną siłą i puściła.
       — Co się dzieje? — ponowiła pytanie. Dłoń trzymała dalej na wysokości ramienia kobiety w razie próby ucieczki. Ta zmarszczyła czoło, zerknęła na rękę dziewczyny, a po chwili błyskawicznie wyjęła z kieszeni scyzoryk i drasnęła jej wewnętrzną stronę. Lily jęknęła z bólu, a głęboka rana zaczęła krwawić. Po chwili zasklepiła się, zostawiając po sobie jedynie czerwoną strużkę. Brunetka przygryzła wargę, zdając sobie sprawę, że kobieta wszystko widziała, a co więcej – chciała żeby tak właśnie się stało. Lily uniosła głowę i spojrzała na blondynkę, która właśnie chowała broń z powrotem do kieszeni.
       — Ktoś stwierdził, że już wystarczy tej zabawy — odparła kobieta.
       — Mów jaśniej — warknęła Lily.
       — Wyłapują mieszańce, które uchroniły się przed lekiem. Nie wiem, co z nimi robią, czego chcą, ale żaden z porwanych nie wrócił. Na początku myśleliśmy, że podają im lek i wypuszczają, ale myliliśmy się.
       — My? Jacy my?
       — Myślisz, że ilu było takich, którzy uchronili się przed lekiem? Naprawdę uważasz, że wszyscy zgodzili się, by odebrano im tą nadludzką siłę? Nawet nie wiesz, ile trzecich pałęta się po świecie. Gdyby zebrać ich wszystkich w jedno miejsce, moglibyśmy stworzyć normalne społeczeństwo! Przez kilka lat spotykaliśmy się w wielu krajach, próbując zebrać wszystkich, aż w końcu ktoś musiał nas wypatrzeć. 
       Lily już dawno przestało podobać się to, co kobieta mówiła, ale teraz zaniepokoiła się jej tonem pełnym dumy i w pewnym stopniu szaleństwa. Jakie znowu społeczeństwo? Mieszańce były mutantami, które powinno się wyeliminować. Nie powinny istnieć, chodzić bezczelnie po świecie i zakłócać spokój zwykłych ludzi. Jednocześnie sama uniknęła lekarstwa, pozostając czwartym stopniem. Była hipokrytką, a z drugiej strony - kto tak naprawdę nim nie jest. 
       — Musimy szykować się do ataku! — uniosła się blondynka.
       Dziewczyna zdała sobie sprawę, że przez chwilę nie słuchała kobiety, bo to, co zdążyła usłyszeć, wprawiło ją w zakłopotanie. Nie spodziewała się, że coś takiego mogło się dziać za jej plecami. Pomyślała nawet, że nie ma nic złego w tym, że ktoś chwyta mieszańce i się ich pozbywa. Pokręciła głową.
       — Nie mieszaj mnie w to. Niepotrzebnie zwracaliście na siebie uwagę.
       — Jesteś jedną z nas, musisz nam pomóc! — oburzyła się, a jej źrenice zwężyły się i zmieniły kolor na niebieski. Białka całkowicie sczerniały. Lily jednak nie dała nabrać się na tę sztuczkę. Oczy dziewczyny pozostały piwne, nie ujawniając przy tym swojego stopnia.
       — Wynoś się z tego sklepu — wycedziła ciemnowłosa. — I nie wracaj.
       Kobieta spojrzała na Lily, jak na najgorsze zło tego świata, jak na zdrajczynię, która popełniła niewybaczalną zbrodnię. Odwróciła się od niej i wyszła bez słowa.

       Lily jeszcze przez chwilę stała w miejscu, obserwując wchodzącą do samochodu kobietę. Zastanawiała się, dlaczego trzeci stopień miałby tak bardzo chcieć zostać mieszańcem. Dobrze wiedziała, że ten był męczarnią dla człowieka. Gdyby sama nim była - zażyłaby lek pierwsza.

       Dopiero, kiedy dziwna kobieta odjechała, dziewczyna mogła wrócić za ladę i w spokoju pomyśleć. Jednak nie było jej to dane, bo Olivia stała za kartonami ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej.
       — Kto to był? — zapytała.
       Lily wzruszyła ramionami.
       — Kolejny szalony klient.
       — Mówiący o mieszańcach?
       — Wszystko słyszałaś?
       — Zrobiła ci krzywdę?
       Ciemnowłosa pomachała otwartą dłonią, którą wcześniej wytarła o czarne spodnie, przed Olivią, mając nadzieje, że jej kłamstwo się uda. Nie chciała, by dziewczyna o czymkolwiek się dowiedziała, to mogłoby jej zagrozić, jeśli to, co mówiła tamta kobieta, było prawdą. 
       — Nie trafiła.
       — Myślałam, że już nie ma mieszańców, że wszystkich wyleczono. Ona mówiła coś innego. Mówiła, że jest ich więcej. Mówiła, że jesteś jedną z nich.
       Olivia nerwowo zaczęła skubać palcem wskazującym skórkę przy kciuku. Nie umknęło to uwadze Lily. Białowłosa zaczynała się denerwować, bała się. Brunetka podeszła do niej, ale ta odsunęła się przestraszona.
       — Nie jestem — próbowała uspokoić. — Ta babka miała coś z głową, ale już tu nie wróci.
       — Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
       — Dlaczego miałabym kłamać? Naprawdę myślisz, że mogłabym być tym potworem? To krwiożercze bestie, którym po jakimś czasie totalnie odbija, a ja jestem całkowicie normalna. Jak mam ci to niby udowodnić?
       — Mieszańce się regenerują — stwierdziła Olivia. 
       Lily szybko pożałowała swoich słów. Próbowała jednak nie pokazać swojego zdziwienia, że dziewczyna wpadła na idealny sposób udowodnienia, że jej koleżanka nie jest zmutowanym przez wirusa potworem. Białowłosa nie musiała mówić dalej, brunetka spojrzała na nią porozumiewawczo, wiedząc, co musi zrobić. Wypatrzyła na ladzie nóż, którym rozcinała folię owiniętą wokół produktów. Chwyciła go do ręki i przyłożyła do wewnętrznej strony dłoni. Spojrzała jeszcze raz na Olivię, by upewnić się, że ma kontynuować, ale na jej twarzy nie było ani krzty niepewności. Lily wzięła głęboki oddech i przycisnęła ostrze do skóry. 

Śmierć Motyla 2 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz