Rozdział V

21 4 0
                                    

Bynajmniej nie czułam się na siłach, by stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. W momencie, gdy zobaczyłam Przewodnika i ujęłam jego dłoń, by po rozpadającym się pomoście przejść do czarnej gondoli, definitywnie odechciało mi się czegokolwiek, co mogło być choć minimalnie powiązane ze słowem „przygoda". Ciemna, na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzezroczysta woda nie miała w sobie niczego przyciągającego, a im dłużej się jej przyglądałam, tym mocniejsze miałam wrażenie, że chyba już wiem, dlaczego w niemal wszystkich mitach Styks kojarzył się z czymś złym.

Chyba. Jak mówiłam, mitów szczególnie dobrze nie znałam.

W każdym razie miałam nieodzowne poczucie, że im dłużej przyglądam się tej czeluści wody, tym mocniej ona... no cóż, przygląda się mi.

Tu nie chodziło o to, że była tą pięknie określaną „rzeką umarłych", cokolwiek to miało znaczyć. Ani o to, że najwyraźniej pełniła tutaj rolę szlaku komunikacyjnego pomiędzy podziemnymi krainami. Ta woda sama w sobie miała coś takiego, przez co mój świeżo obudzony instynkt wilkołaka bił na alarm, podpowiadając, że najlepiej bym zrobiła, gdybym zaczęła spieprzać, gdzie mnie tylko oczy poniosą, byle nie w tą stronę.

Sądząc po ograniczonych rozmiarach jaskini, to wcale nie musiało być tak znowu daleko. Wątpiłam, żeby dziwaczne kwiatki nadawały się do tego, by chować się między nimi po wsze czasy. Moja decyzja była więc dość oczywista.

Chociaż sam Przewodnik...

Nie miałam pojęcia, czy to był potwór, czy człowiek w dziwnej masce. Głos i sylwetkę z pewnością miał ludzkie, lecz jego dłonie zdobiła gęsta jak noc sierść i potężne, ostre jak brzytwy szpony, odrobinę kojarzące mi się z ptasimi. Choć chwycił mnie nad wyraz delikatnie, i tak się wzdrygnęłam, gdy na wrażliwej skórze chudego przedramienia poczułam ich dotyk. Ponadto jego głowa...

Nie, tu nie miałam już pewności, o co chodziło. Pazurzaste ręce musiały być prawdziwe, bo czułam bijące od nich ciepło i to specyficzne uczucie, jakiego doświadcza się jedynie dotykając czegoś żywego, ale po prostu musiał mieć maskę. Spod kaptura czarnej szaty wystawało coś, co wyglądało na dużą czaszkę smoka – dokładnie tej wielkości, by idealnie współgrać z resztą sylwetki, ale i tak... nie pasowała wystarczająco, bym nie potrafiła uznać jej za część ciała. Poza tym smok? Niby skoro wilkołaki istniały, smoki też mogły okazać się nieco bardziej realne, niż sądziłam, ale ciężko mi było w to uwierzyć. Z czymkolwiek jednak nie miałabym do czynienia, przerażały mnie stosunkowo krótkie, lecz ostre rogi i okazałe zębiska, przywodzące trochę na myśl powiększone wilcze kły. W pustych studniach oczodołów widziałam odbicia czegoś niebieskiego, wynurzającego się w słabym blasku olejowej lampy, co było dla mnie sugestią koloru prawdziwych oczu właściciela przebrania.

Ciekawe to było, nie powiem. Ale jeślibym powiedziała, że nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia, okazałoby się to takim niedopowiedzeniem, że z pewnością zamiast na Pola Elizejskie, przebieraniec zaprowadziłby mnie na samo dno Tartaru. I jeszcze wkopał tam z hukiem i złośliwym śmiechem. Trzęsłam się jak galareta, zupełnie zapominając, że w dobrym guście byłoby odpowiedzieć na pozdrowienie i jakoś się przedstawić, skoro on to zrobił.

Gondola zakołysała się nieprzyjemnie pod moimi nogami, przez co serce omal nie podskoczyło mi do gardła. Nienawidziłam wody od dzieciństwa, odkąd podtopiłam się podczas szkolnych lekcji pływania. Od tego czasu każdy zbiornik wodny większy niż domowa wanna wprawiał mnie w czyste przerażenie, tak silne, że nawet podczas wakacji nad morzem starałam się unikać czegokolwiek prócz moczenia stóp na samym brzegu. Do tej pory nie byłam w stanie choćby polać twarzy bieżącą wodą, czy wejść pod prysznic przodem, bo zaczynałam się dusić, co więc dopiero mówić o znalezieniu się w przedwiecznej łodzi na środku nie wiadomo jak głębokiej rzeki z innego świata... Skuliłam się na jedynej niewygodnej ławce, chowając zmarznięte dłonie między kolanami, aby ukryć ich drżenie.

Strażnicy umarłychWhere stories live. Discover now