Rozdział II

29 6 3
                                    

Przebudzenie raczej nie należało do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej nie było szczególnie brutalne. Po prostu w pewnym momencie, częściowo jeszcze zanurzona w oparach niechętnie przemijającego snu, zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś potrząsa mną lekko za ramię, powtarzając głosem do złudzenia przypominającym babcię:

– Wstawaj, Aliviano! No dalej, otwórz oczy, już najwyższa pora!

– Jeszcze pięć minut – burknęłam odruchowo, próbując przewrócić się na drugi bok...

I mniej więcej wtedy zorientowałam się, że bynajmniej nie leżę w swoim miękkim łóżku, tylko na chropowatej, lekko wilgotnej skale, od której całe ciało bolało mnie tak bardzo, że właściwie wystarczyło poruszyć się na ułamek milimetra, by przypomnieć sobie o istnieniu wszystkich najdrobniejszych kosteczek i ścięgien. Uznawszy, że to jednak dość niecodzienna sprawa i mimo wszystko wypadałoby zorientować się, w czym rzecz, otworzyłam wreszcie oczy i uniosłam się na łokciu, ciekawie rozglądając wokół.

Znajdowałam się w miejscu, którego na pewno nie znałam. Skalny tunel miał z grubsza owalny kształt i wyglądał na wydrążony sztucznie, lecz powoli zacierające się ostre wycięcia w brązowawym kamieniu wskazywały na to, że musiał powstać bardzo dawno temu. Nie wiem, skąd przyszło mi do głowy wyobrażenie gigantycznego czerwia, przebijającego się przez ziemię i zostawiającego za sobą coś takiego... Z jednego jego końca sączyła się nieprzenikniona ciemność, z drugiego zaś dość mocne, lecz przyjemnie nienachalne światło, które zaraz mnie zainteresowało. Ze swojego miejsca widziałam, że po ścianie naprzeciwko wąską stróżką ściekała woda, tworząc różnokolorowe zacieki na oprócz tego idealnie gładkiej powierzchni.

Nade mną zaś nachylała się starsza kobieta, która może i była odrobinę podobna do mojej babci, lecz z pewnością było jej do niej tak daleko, że w pełni rozbudzona już na sto procent bym ich ze sobą nie pomyliła.

– Co to za miejsce? – spytałam lekko zachrypniętym od snu głosem. Postarałam się ukryć narastający gdzieś w okolicach serca strach, ale wątpiłam, by wychodziło mi to fenomenalnie. Chyba tylko ślepy nie zauważyłby, jak kurczowo zacisnęłam dłonie w pięści i zaczęłam się nieznacznie cofać, plecami przytulając do chłodnej skalnej ściany.

– Jesteś w świecie Pomiędzy – wyjaśniła kobieta z cierpliwością, która mogła wskazywać na to, że przerabiała to już nie pierwszy raz. – My nazywamy to po prostu Poczekalnią.

– Że słucham? – wykrztusiłam, zdoławszy jakimś cudem powstrzymać się od rzucenia jej spojrzenia, którym jasno sygnalizowałabym, co sądzę o jej zdrowiu psychicznym.

– Livio, kochanie, umarłaś – wyjaśniła mi to jak najoczywistszą rzecz na świecie – i znalazłaś się w miejscu, w którym odbędzie się twój sąd ostateczny i zapadnie decyzja, do której z krain Zaświatów powinnaś trafić.

W zasadzie to ciężko byłoby powiedzieć, co takiego poczułam. Obleciał mnie strach i opanowała tak silna chęć ucieczki, że zerwałam się gwałtownie na równe nogi, gotowa rzucić się byle gdzie na oślep, ale zaraz ponownie musiałam oprzeć się o ścianę, gdy okazało się, że zawroty głowy mogą pokonać każdy mój przejaw desperacji. Patrzyłam spokojnej kobiecie prosto w oczy, czekając, aż powie, że tylko żartowała i w rzeczywistości zostałam porwana jedynie dla okupu lub na potrzeby czarnego rynku ludzkich narządów. Ale ona milczała jak zaklęta, obserwując, czy już się uspokoiłam i chyba mając gdzieś, że było mi do tego daleko. Wciąż miała przyklejoną do twarzy tą łagodną i jednocześnie szczerze współczującą minę.

Chyba szczerze.

– Pani sobie ze mnie żartuje, prawda? – wykrztusiłam, z wielkim trudem formując słowa. W takim szoku to jeszcze nigdy nie byłam. No bo handel ludzkimi organami to bym jeszcze zrozumiała...

Strażnicy umarłychWhere stories live. Discover now