Rozdział 46

135 14 3
                                    


Cora siedziała w ogrodzie, czekając na powrót Dereka.

Chociaż był sierpień, noc była chłodna. Zdecydowanie zimniejsza niż w Ameryce Południowej.

Rodzina Traille zaoferowała jej kolację i ciepłe miejsce w salonie, jednak dziewczyna grzecznie odmówiła. Nie była w stanie jeść i wolała w samotności przetrawić informacje, które dziś poznała.

W pewnym sensie była wdzięczna za przenikliwy wiatr, który raz po raz okalał jej ciało. Zupełnie jakby studził wszystkie negatywne emocja, jakie odczuwała. Dawał jej namiastkę ukojenia.

Nagle za plecami usłyszała głos Michaela:

- Proszę – podał jej parujący kubek – Zrobiłem ci gorącą herbatę.

Córka Talii bez zastanowienia wzięła od niego napój.

- Dziękuję – odparła i chwyciwszy naczynie w obie dłonie, zaczęła ogrzewać nieco zdrętwiałe palce.

- Na pewno nie chcesz wejść do środka? – zapytał, ale pokręciła głową.

- Liczę na to, że mój brat wkrótce wróci – oświadczyła i upiła spory łyk – A łatwiej nam będzie wyjść przez ogród niż przez salon i drzwi frontowe – spróbowała uśmiechnąć się do niego przyjaźnie – Wiesz, nie zaalarmujemy Lokaja i nie obudzimy twoich rodziców oraz sióstr.

- Rozumiem – odpowiedział, delikatnie unosząc kąciki ust do góry – W takim razie przyniosę ci jakieś okrycie. Na wpadek, gdybyś miała jeszcze długo czekać.

Po tych słowach udał się do środka, by po chwili wrócić z starannie poskładanym kocem.

Wręczył go Amerykance, a ta ponownie podziękowała mu za życzliwość.

- Dobranoc, Michaelu – zawołała za nim, nim zdołał odejść. Zatrzymał się i spojrzał na nią.

Zdążyła już zarzucić na ramiona ciepły materiał. Uśmiechała się do niego, chociaż na jej twarzy wciąż malowała się zaduma i smutek.

- Dobranoc...


Niewiedziała, ile czasu minęło.

Kiedy usłyszała szelest krzaków i dostrzegła w mroku dwa niebieskie świecące punkty, odetchnęła z ulgą.

Córka Talii patrzyła, jak czarne zwierzę powoli przemierza ogród, by zatrzymać się u podstawy schodów, koło jej stóp.

- Tam są twoje ciuchy – ruchem głowy wskazała za siebie.

Wilk wskoczył na taras.

Cora utkwiła wzrok z ciemności, z której wyłonił się drapieżnik, pozwalając, by Derek przeobraził się w człowieka i ubrał.

Nie zamierzała komentować jego zniknięcia, ani pytać gdzie był. Wiedziała, że potrzebował pobyć sam.

- To co teraz robimy? – zapytała, gdy usiadł obok niej.

- Sprawa z łowcami załatwiona. Możemy odejść.

Tyle to dowiedziała się od Rogera.

- I odejdziemy?

- Chyba powinniśmy zostać – powiedział ostrożnie brunet – Przynajmniej jeszcze jakiś czas...

- Myślisz, że dojdzie do walk? – dopytywała.

Hale milczał przez chwilę.

- Jestem tego pewien, tak samo jak faktu, że wilkołaki istnieją – oświadczył – Edwardsonowie mogą cenić spokój, ale nie będą w stanie powstrzymać innych łowców, jeśli ci zapragną zemsty...

Podążając wilczymi śladamiWhere stories live. Discover now