epilog

3.4K 154 370
                                    

W szpitalnej sali było nadzwyczajnie cicho jak na osoby siedzące tam. Każdy z nich bał się przerwać ciążącą tam ciszę. Brunet wstał, przeszedł parę kroków a następnie zaczął płakać w ramię swojego chłopaka, który również usilnie próbował powstrzymać łzy. Chciał być silny dla niego oraz dla swojego przyjaciela, ale nie mógł. Poddał się, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Wiedzieli, że dłużej i tak nie wytrzymają. Najmłodszy również nie mógł ukryć gdy uronił parę raz w ramionach najstarszego, który jakoś się trzymał. Czuł się odpowiedzialny za nich i nie mógł dać po sobie poznać, że on również ma ochotę się wypłakać a później nie wychodzić spod kołdry przez następny miesiąc.

On musiał być silny dla nich.

Nie wiedzieli ile tak przesiedzieli bez słów. Najstarszy cały czas główkował co ma zrobić, żeby pocieszyć każdego z nich zapominając kompletnie o sobie. Już teraz próbował być wsparciem dla każdego. Nie wypuszczał z objęć najmłodszego, łapał któregoś z nich za rękę w uspokajającym gęściej, posyłał im delikatne uśmiechy, do których musiał się zmusić, ponieważ sam nie miał na nie siły. Rudowłosy martwił się tak bardzo, że jego dłonie drżały tak samo jak jego warga gdy kolejna fala płaczu miała nadejść. Ciągle obejmował swoją drugą połówkę oraz starał się nikomu z nich nie ukazywać jak źle się z tym czuje. Białowłosy zaś ani na moment nie pomyślał o odejściu z uścisku blondyna. Starał się oddawać jego uśmiechy, ale wszyscy widzieli, że on również dobrze tego nie znosi. Zresztą, kto mógłby znieść to dobrze?

Jednak z Minho było najgorzej.

On nie próbował nawet udawać, że wszystko jest w porządku. Pękł pierwszy i od wtedy nie mógł się uspokoić. Ciągle zalewał się łzami nie przejmując się tym, że dołuje tym swoich towarzyszów. Nie miał siły udawać silnego, nawet jeśli zawsze to robił. Teraz nie mógł, ponieważ to było za trudne. Płakał w koszulę swojego już narzeczonego przez co ten miał całe mokre ramię, ale nic nie mówił. Wiedział, że musi się wypłakać. Swoją drogą, on odwdzięczył się tym samym.

Wszystko to trwało dopóki Chan nie zauważył otwartych oczu Felixa, które ze strachem oraz zdezorientowaniem krążyły po sali. Wcisnął guzik, który wzywał lekarza do pokoju. Piegowaty próbował coś z siebie wydusić, ale nie był w stanie. Dopiero gdy mężczyzna w białym kitlu zdjął z niego maskę tlenową, którą już nie była mu tak potrzebna jak jeszcze godzinę temu.

─ Co z Hyunjinem?

Słaby głos rozniósł się po pomieszczeniu powodując więcej łez w oczach drugiego Lee. Odpowiedziała mu głucha cisza z ich strony. Wszyscy mieli nadzieję, że zapomni i będą mieli kawałek czasu, żeby poukładać sobie w głowie jak mu to powiedzieć. Nie spodziewali się jednak, że to będzie pierwsze pytanie jakie zada po obudzeniu się.

─ Chan? ─ skierował się do najstarszego gdy tylko lekarz wyszedł. Bang wziął głęboki wdech wiedząc, że to on musi mu to przekazać.

─ Felix, tak mi przykro ─ zaczął a młodszy obawiał się już najgorszego.─ On... niewiadomo czy przeżyje. Narazie jest w śpiączce, ale niewiadomo czy się obudzi... Miałeś ogromne szczęście, ponieważ samochód uderzył w drzewo od miejsca kierowcy, więc gdyby nie to, że byłeś z drugiej strony to skończyłbyś jak on albo nawet i gorzej.

─ Dajcie mi go zobaczyć ─ powiedział gdy przetworzył w głowie wszystkie informacje.─ Muszę go zobaczyć! ─ krzyknął na skraju wybuchu płaczu. Wtedy to właśnie Chan ruszył do niego i przytulił go do siebie. Młodszy próbował się uwolnić z jego uścisku, ale był na to zbyt osłabiony. Po jakimś czasie rozpłakał się na dobre opuszczając ręce.

W szpitalnej sali już nie było cicho, ponieważ płacz piegowatego odbijał się od ścian łącząc się z tym Minho. Nic dziwnego, że przeżywali to najgorzej skoro byli najbliżej Hyunjina, który mógłby już do nich nie wrócić. Bolało to ich obu najbardziej i wiedzieli, że to bez sensu ukrywać swoje emocje pod dywan, tak jak robił to Chan.

Najgorsze miało dopiero nadejść gdy Felix ze złamaną nogą nie mógł samodzielnie wychodzić z sali. Nie robiło mu to wielkiej różnicy, ponieważ nikt nie chciał go zostawiać samego i najczęściej to Chan przesiadywał z nim noce gdzie chodzili na krótkie spacery do sali Hyunjina.

Nie mógł wejść a to łamało mi serce.

Chciał jeszcze raz zobaczyć ukochanego, ale nie przez szybe szpitalnych drzwi.

Pewnej zaś nocy gdy wreszcie udało mu się przysnąć, usłyszał jakiś hałas. Tym razem został z nim Jeongin, lecz on zasnął wymęczony całym dniem. Lee nie chciał go budzić, więc sam opuścił swoją salę. O mało się nie przewrócił przez lekarzy, którzy przebiegli obok niego nawet nie zwracając na nich uwagi. Wtedy zobaczył jak wynoszą Hyunjina z sali a jego serce się zatrzymało. Chciał ruszyć za nim, ale wtedy poczuł uścisk na ramieniu należący do Yanga, który nie chciał mu pozwolić iść za nim. Wtedy zrozumiał co się dzieje.

Właśnie stracił swojego ukochanego.

Wcześniej miał jeszcze iskierke nadziei, ale rozprysła się szybciej niż się tego spodziewał.

Tak właściwie, żył tylko nadzieją. Miał teraz po co dalej to ciągnąć?

//////////////////////////////////

I tym pesymistycznym akcentem kończę książkę

Aish, ciężko mi to kończyć po ponad roku pisania tego, ale kiedyś trzeba, prawda?

Jest to takie nietypowe zakończenie, ale myślę, że z biegiem czasu to zrozumiecie

Dziękuję wam wszystkim za każdą gwiazdkę, komentarz lub samo przeczytanie tego, bo to dużo dla mnie znaczy

Wiem, że większość osób powie, że zakończenie jest słabe i najgorsze, ale no cóż, sami się przekonacie niedługo

Kocham was hsksjsls

P.S stream up all night, kocham ta nutę

i love you, idiot // hyunlixWhere stories live. Discover now