Rozdział 24

309 25 0
                                    

Czy to prawda co mówili? Czy ona na prawdę była nadprzyrodzoną? Dlaczego Allison każe im mnie chronić? Przecież to absurd.

Idąc w stronę trybun te myśli cały czas krążyły w mojej głowie. Te wszystkie "przepowiednie" czy na prawdę się one spełnia? To było najważniejsze pytanie jakie mogłam sobie zadać.
Byłam już na trybunach obok boiska. Wzięłam kilka głebszych oddechów, by się uspokoić. Następnie usiadłam na jednym z miejsc. Większość zebranych siedziała i czekała, aż mecz się rozpocznie.
Obserwując różnych ludzi pojawili się oni. "Dorosła " część watahy MacCall'a. Alfa zauważył, że się im przypatruje i sam zaczął tak robić. Przejechał wzrokiem cała moją osobę. Wydawał się być zmieszany. Lydia też mi się przypatrywała, ale w jej oczach było coś niepokojącego. Jakby martwiła się o mnie, nie tylko ze względu na to co usłyszała od All, ale poprostu z troski. Prychnęłam na tą myśl. Przecież to jest niedorzeczne.
Odwróciłam głowę w stronę lasu. Byleby na nich nie patrzeć. Nadal czułam ich wzrok na sobie, teraz oni wszyscy się na mnie patrzyli.
Kątem oka zauważyłam, że idą w moją stronę. W duchu miałam nadzieję, że tylko przejdą i pójdą dalej. Połowicznie moją prośbą się spełniła. Nie podeszli do mnie, jednak skierowali się na te same trybuny co ja. Tylko ja siedziałam na dole, a oni dwie ławki wyżej. Słyszałam ich szepty. Nie chciałam podsłuchać, dlatego wyjęłam moje czarne bezprzewodowe słuchawki i zakładając je puściłam sobie moją jedną z ulubionych piosenek, " Karma "- Mod Sun. Tego typu muzyka mnie wyciszała oraz uspokajała za każdym razem. Znów swój wzrok skierowałam na las po drugiej stronie boiska. Coś mi w nim nie pasowało. Czułam, że coś tam jest. Próbowałam wyostrzyć wzrok oraz dostrzec tę postać. Jednak przeszkodzili mi zawodnicy naszej drużyny, którzy przebiegli przed moją twarzą. W tym momencie gdy ostatni zawodnik mnie minął przeczucie zniknęło, jakby to coś też zniknęło. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń Mason'a na którą się wzdrygnęłam.

- Ej nic ci nie jest? - Spytał lekko zmieszany, siadając na wolne miejsce obok mnie.

- Jest dobrze, trochę się stresuje meczem. No wiesz, że przegramy. - Mówiłam obojętnym głosem. Mimo mojego wewnętrznego rozdrażnienia oraz niepokoju musiałam zachować spokój zewnętrzny.

- Spokojnie, przecież widziałaś ich w akcji. Są bardzo dobrzy. - Mówił przekonany o wygranej.

- A czy są tak dobrzy by wygrać z nimi. - wskazałam palcem na przeciwną drużynę. Mason jedynie westchnął spoglądając na nich.

- Oto jest pytanie Moon, oto jest dobre pytanie. - było widać, że się martwił.

- Z Liam'em jest już lepiej? - spytałam by przerwać niezręczna ciszę między nami. Co z tego, że wiem po to tak na prawdę tam był. Chcę wiedzieć co wymyśli.

- Tak, o wiele lepiej. - Mówiąc jego głos drżał. Wcale nie muszę znać prawdy by wiedzieć, że kłamie.

- Kłamiesz. - powiedziałam spoglądając na niego. Ten jedynie westchnął. Nie patrzył na mnie. To była kolejna oznaką kłamstwa.

Wyczułam niespokojne ruszenie się. Podsłuchiwali nas , to było pewne. Spojrzałam w ich kierunku. Wszyscy się patrzyli, a Scott trzymał kojotołaczyce. Mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Alfy. Przez chwilę mierzyliśmy się nawzajem. Czułam od niego spory niepokój. Oby dwoje wiemy, że dziś może coś się stać. Ktoś może nawet zginąć. Przez chwilę, dosłownie na ułamek sekundy się lekko uśmiechnęłam do niego. Po czym od razu odwróciłam głowę.
Sama nie wiem czemu to zrobiłam. Czuję, że coś się zmienia. Ja się zmieniam. Odkąd tu jestem dzieją się, ze mną różne dziwne rzeczy. Te zwidy, odgłosy, przeczucia, sny. No właśnie sny to najgorsze co może być.
W momencie gdy sędzia zagwizdał, a mecz się rozpoczął odetchęłam skupiając całą swoją uwagę na meczu. Obyśmy chociaż wygrali.

     
                                             *

Minęła połowa meczu było 2:1 dla drużyna przeciwnej.  Trzeba przyznać, że są bardzo dobrzy. Przez całą połowę nie zamieniłam z Mason'em ani słowa. Tak naprawdę nie mam pojęcia czemu. Próbowałam cała swoją uwagę skupić na meczu, ale myśli mi przeszkadzały. Cały czas biegały one wśród ostatnich zdarzeń, słów, czynów i snów. Już sama nie wiedziałam czego chce. Plan był prosty, a jednak wszystko potoczyło się całkowicie inaczej. Do tego miałam przeczucie. Kolejne cholerne przeczucie. Dotyczyło ono mnie i mojego brata. Czułam, że się spotkamy niedługo, ale to nie będzie miły rodzinny obiadek. Chociaż czy ja kiedykolwiek miałam miły rodzinny obiad? Odpowiedź brzmi, nigdy. Nawet za czasów gdy żyła babcia nie było takiego obiadu, na którym by ktoś nie zaczął awantury. Nawet o głupi Sos czy źle ułożone sztućce. Moja mama była, jest i zawsze będzie perfekcjonistką. Niby mam to po niej, ale jakoś nie przywiązuje wagi do szczegółów tak jak ona.
Zabrzmiał gwizdek  który w tym przypadku oznaczał przerwę. Stwierdziłam, że to dobry moment by iść do szatni ochłonąć. Nie, nie przez to co działo się na boisku. Tylko przez myśli.
Zauważyłam, że chłopacy idą w naszą stronę. Szybko wstałam i ruszyłam do szatni. Nie chciałam z nimi rozmawiać, miałam w sobie zbyt dużo emocji.
W szatni było ciemno, jedyne co ją oświetlało to blask księżyca, który wpadał do pomieszczenia przez nieduże okna. Podeszłam do umywalki i odkręciłam kran, z którego poleciała lodowata wodą. Zaliczyłam ręce by się ochłodziły. Zakręciłam kran i otrzepałam dłonie. Położyłam je po dwóch stronach umywalki. Zaczęłam głęboko oddychać z zamkniętymi oczami. Byłam w tej samej szatni co oni.

- Oj już tak nie przeżywaj. Co ma być to będzie, przecież wiesz promyczku. - powiedział głos, a raczej moja babka.

Momentalnie odskoczyłam. Spojrzałam na lustro, które było zawieszone nad umywalką. Stała tam. Wyglądała inaczej niż gdy ją chowali. Teraz miała niemal białe, długie włosy. Była troche mniej pomarszczoną. Na głowie miała wieniec z jakiś fioletowych kwiatów i patyków. Na twarzy jak zawsze promienny uśmiech. Miała na sobie ciemnofioletową szatę z srebnym pół księżycem. Skanowałam ją przez dłuższą chwilę.

- No już wystarczy tego oglądania. Wiem, że wyglądam pięknie, ale to nie znaczy  że masz tak stać cała wieczność. - mówiła to cały czas uśmiechnięta

- Przepraszam babciu. - odpowiadając jej spuściłam wzrok na podłogę.

- Nie badz jak ten przybity pies Bożenki. - zaczęła się śmiać, po chwili do niej dołączyłam. Miała rację pies pani Bożeny całe życie chodził przybity.

- Co ty robisz babciu? - pytając spojrzałam w jej prawie szare oczy.

- No już nie mogłam patrzeć jak tak ciągle rozmyślasz. Powinnaś się zabawić, a nie ciągle myśleć o tym zadaniu. Po za tym jesteś głupia, że się na to zgodziłaś. - mówiła to z grymasem, a na końcu pokręciła głową. - No, ale cóż to twój wybór kim chcesz być i co robić, ale pamietaj każdy z nas ma przypisana naturę, która powinnien odkryć i się jej trzymać.  A teraz idź się bawić skarbie, a zwłaszcza z tym brunetem. Pasujecie do siebie. Macie podobne charaktery. - uśmiechnęłam się i zniknęła.

To była jedna wizyta "ducha/zwidy", z której byłam zadowolona. Babcia ma rację powinnam nie myśleć aż tyle. Tylko die zabawić.
Spojrzałam na siebie w lustrze poprawiłam spódniczkę. Uniosłam głowę do góry, poprawiłam jeszcze włosy i tak jak każdy w mojej rodzinie wyszłam z pewnością siebie i gracja. Nie pokazując, że coś może być nie tak.



Witam po małej przerwie. Przykro mi, że nie był regularny, ale miałam remont + rodzinny taki mały zjazd można to tak nazwać. Mam już nawet pomysł na nową książkę, ale to się zobaczy po tej. Sproboje napisać dziś jeszcze jeden i go wstawiać, ale nic nie obiecuje.

Od Natury Nie Ma Ucieczki | Theo Raeken Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz