2. Ribeye

101 8 1
                                    

"Blizny przypominają nam, że przeszłość zaistniała naprawdę."
Thomas Harris, Hannibal



            Hannibal siedząc na fotelu w kolorze ecru, mimowolnie pomyślał o sierści psów, która za sprawą Willa często zostawała na ciemnej tapicerce w gabinecie. Przesunął dłonią po oparciu. Ten kolor byłby bardziej praktyczny. Z dozą nonszalancji założył nogę na nogę, kładąc dłonie na kolanach i spojrzał w stronę wybitego okna, skąd było widać całą panoramę z klifu.
Na podłodze nadal połyskiwały plamy wody, krwi i wina. Teraz już po prostu ciemnoczerwone, nie przypominały w niczym tego, jak wyglądały tamtej nocy. Hannibal doskonale znał to zjawisko. Czasem sytuacje, czy przedmioty wydają się wyjątkowe jedynie pod wpływem danej chwili. Nie oznacza to, że poza tym nie mają wartości lub są zwyczajne. To człowiek, emocje i cały obraz sytuacji wypaczają postrzeganie. Ale plamy krwi w miejscu, gdzie leżał Dolarhyde, nadal były arcydziełem. To uspokoiło Hannibala.
Nawet jeśli nie dopuszczał do siebie faktu, że sam nadal wiąże z nimi wiele emocji i, być może, z tego powodu nadal widzi je jako coś doskonałego.
Gdy w swoich rozmyślaniach zakończył pewną myśl i analizę, jego wzrok powoli przeszedł na Willa, okrytego kocem z kaszmiru i wełny z domieszką jedwabiu. Hannibal przywiózł ów koc z Florencji, razem z kilkoma innymi rzeczami. Bedelia komentowała to w inteligentnie złośliwy sposób, gdy Lecter po każdym zakupie chował "pamiątki" do walizki.

- Will..? - zapytał ściszonym głosem, widząc jak powieki mężczyzny drgnęły. Na jego twarzy nadal była zaschnięta krew, a na policzku odznaczało się kilka małych szwów. W końcu uchylił oczy, nadal odurzony morfiną
- Ta muzyka... - Will wyszeptał, na co Hannibal pochylił się lekko w jego stronię, a jego kąciki ust drgnęły ku górze. To było jedno z ostatnich zdań, jakich się spodziewał, ale brał je pod uwagę. W końcu specjalnie wybrał ten utwór.
- Wieczna miłość - odpowiedział, a widząc jak Will zmarszczył brwi i spojrzał w jego stronę z tą doskonale mu znaną zdezorientowaną miną, Hannibal skinął głową - Ludwig van Beethoven, Adagio cantabile. Nasza kolacja z Abigail, zakłócona wizytą panny Lounds.
- Co... - odpowiedział, jakby zignorował wspomnienie przywołane przez Hannibala. Mimo wszystko, pamiętał tą melodię. Próbując się ruszyć syknął z bólu - Jak..? - urwał i zmierzył wzrokiem Hannibala, chcąc sprawdzić jakim cudem mężczyzna tak swobodnie siedzi, mimo ran, które zostały mu zadane. Dopiero wtedy dostrzegł grymas na twarzy Hannibala, gdy ten oparł się na fotelu. - Dopłynąłem z tobą do brzegu... w okolicy są osoby, które zdecydowały się wyświadczyć mi przysługę.- Graham mógł tylko się domyślać, co Lecter zrobił, by uzyskać pomoc. Ich spojrzenia się spotkały na krótką chwilę, a Will znów poczuł, że patrzenie komuś w oczy, może być męczące. Ułożył się tak, żeby ból był możliwie jak najmniejszy, co wydawało się niemożliwe.
- To ci pomoże... - usłyszał nad sobą głos Hannibala i spojrzał na niego kiwając głową - Zaufaj mi, Will...
- Nie... Zaczekaj!- Krzyknął, gdy Lecter podał mu dożylnie przezroczystą substancję. Niemal od razu odpłynął zapadając w sen i uwalniając się od bólu.


***


Will czuł lodowatą wodę, ogrom oceanu, który pochłonął jego obolałe ciało. Otworzył oczy, próbując rozpaczliwie złapać oddech, ale widział tylko mnóstwo małych bąbelków powietrza uciekających ku górze, gdy on opadał w dół i w dół. Krzyknął, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Woda dookoła zaczęła przybierać szkarłatnoczerwony odcień.
W końcu dostrzegł coś, przy powierzchni wody, mimo że tak odległej, teraz zdawało się być blisko. Ręka, wyciągnięta w jego stronę. To był Hannibal. Will desperacko próbował wyciągnąć dłoń, by w końcu sięgnąć celu. Woda stała się momentalnie krystaliczna. Mężczyzna spojrzał w dół, widząc jak palce Lectera robią się czarne. Zamrugał kilka razy i znów zobaczył istotę z czarnymi rogami jelenia, wendigo. Tym razem te przerażające rysy twarzy zaczęły stawać się łagodniejsze, by w końcu przybrać normalny wygląd. Will nagle poczuł, że znów zaczyna spadać.
"Hannibal... Hannibal!" 
Obudził się z krzykiem, nadal czując dreszcze, zapewne spowodowane gorączką. Widząc Hannibala w progu sypialni, zrozumiał, że najwyraźniej krzyczał przez sen.
- "Wendigo" - Lecter przerwał ciszę
- Słucham?
- Krzyczałeś przez sen, Will.  "Wendigo"...- zrobił krótką pauzę- ta istota, według mitologii Indian,  powstaje z człowieka odrzuconego przez ukochaną osobę. Widzę, że jesteś już bardziej przytomny.  
Will uciekł wzrokiem gdzieś w bok, mniej więcej na wysokość japońskiej wazy stojącej na podłodze. Przygryzł wargę od środka i lekko zacisnął szczękę, minimalnie przechylając głowę w bok. Gdy zacisnął usta, Lecter wiedział, że Will powie coś, swoim niechętnym tonem.
- Czemu... Jestem tutaj? - spojrzał na swoje dłonie na których już nie było krwi. Jeszcze bardziej spięty zerknął pod kołdrę. Miał na brzuchu kolejne szwy, kolejne, po których zostanie blizna. Dotknął językiem policzka od środka, ale tam szwów już nie było. W końcu, z lekko pochwyloną głową, uniósł wzrok na Hannibala i zapytał, jakby chciał bardzo wyraźnie wypowiedzieć każde słowo - Czy ty... umyłeś mnie..?- Graham zadał to pytanie dokładnie tym samym tonem, jak wtedy, gdy Hannibal zbliżył się by go powąchać. Prawdopodobnie teraz był podobnie zakłopotany i spięty. 
- Tak - odpowiedź dostał odrazu, zupełnie jakby zapytał chwilę wcześniej "czy padał deszcz?"- Ale miałeś też opiekę, dzięki Chiyoh. Zapewne dzięki specjalnym ziołom niepamiętasz ostatnich kilku dni. Myślę, że tym lepiej dla ciebie. Zrobię dla nas kolację, Will - widząc, że mężczyzna już otwiera usta, żeby zadać dość oczywiste pytanie, Hannibal pochylił się lekko i dodał z uśmiechem - Pamiętaj. Nigdy nie pytaj. Zepsujesz sobie niespodziankę.

W schludnej kuchni, Hannibal założył biały fartuszek i podwinął rękawy koszuli. Wziął do ręki mięso, które czekało przez pół godziny na blacie. Doskonale wiedział, że mięso musi mieć temperaturę pokojową przy wyłożeniu na patelnię. W przeciwnym razie stek zbyt szybko się przysmaży z zewnątrz. Mężczyzna spojrzał na swoje odbicie w nożu, zrobił to niby odruchem, ale wpasowało się to już w jego kuchenny zwyczaj. Pewnym ruchem pokroił mięso i ułożył na patelni smażąc po dwie minuty z każdej strony, by zachowało soczystość.
Will po dłuższej chwili podniósł się do siadu. Na stoliku nocnym zobaczył szklankę z wodą i leki przeciwbólowe, zostawione specjalnie dla niego. Łyknął jedną tabletkę i zdjął z siebie kołdrę. Na fotelu leżał bordowy szlafrok. Will pokiwał głową. Wszystko było przygotowane specjalnie dla niego. Tym razem, z perspektywy czasu, w jakimś stopniu go to poruszyło. Dostrzegł te dziwne starania Hannibala. Założył szlafrok, który okazał się przyjemnie i aż zaskakująco miękki. Powoli poszedł do kuchni i marszcząc brwi spojrzał na Hannibala, który przystrajał talerze. 
- Mówiłem, nie psuj sobie niespodzianki, Will. Zaczekaj w salonie - spojrzał w dół - obok łóżka miałeś przygotowane kapcie. Chyba, że nie preferujesz miękkiego obuwia do chodzenia po domu? 
- Jest mi to absolutnie obojętne...
- Dobrze - Hannibal nie dał mu powiedzieć nic więcej. Wskazał na jedną z butelek na stojaku - Weź Cabernet Sauvignon, będzie pasować idealnie. Ta butelka pochodzi z Chile, jest to dość młode wino. Ale właśnie o takie nam dzisiaj chodzi. 
- Mhm... - Graham odpowiedział cichym mruknięciem, bo gdzieś z tyłu głowy miał obawę, że na kolację zostanie zaserwowany Dolarhyde, lub inny nieszczęśnik. Zabrał wino i ruszył do wyjścia z kuchni. Możliwe, że Will tego nie zauważył, ale Hannibal przez tą krótką chwilę nie odrywał od niego wzroku. Z lekka zniesmaczony, że Will tak po prostu wziął butelkę i bezpardonowo powędrował z nią do salonu. Bez celebracji, nawet bez spojrzenia na złoconą etykietę. Gdy zniknął z pola widzenia, mężczyzna dołożył ostatnie jadalne dekoracje do dania. Po tym zdjął fartuch, poprawił koszulę i założył odwieszoną na bok marynarkę. Gdy zapiął dwa guziki, chwycił talerz z satysfakcją, która zawsze towarzyszyła mu przy podawaniu kolacji i poszedł do salonu, by postawić posiłek przed Willem, a drugi przy swoim miejscu. 
- Stek, ribeye...
- Z czego jest to mięso? - Will wszedł mu w słowo, a Hannibal przez chwilę patrzył na niego z rozchylonymi ustami, by w końcu kiwnąć głową i odpowiedzieć jednocześnie nalewając wino do kieliszków. 
- Wagyu. To mięso czarnych krów. Są hodowane w Kagoshimie, w Japonii - zaczął kroić swój stek- Mięso dojrzewa przez dwadzieścia osiem dni, dzięki czemu rozpływa się w ustach. Wystarczy doprawić jedynie pieprzem i solą, ale ważne, by zrobić to po usmarzeniu mięsa, w przeciwnym razie straci cały sok. Wiesz, co sprawia, że wagyu są tak wyjątkowe, Will? 
- Nie mam zielonego pojęcia - grzecznościowo się uśmiechnął, ale nadal nie zaczął posiłku
- Są hodowane bezstresowo. Znasz smak zestresowanego zwierzęcia, prawda? - dodał nawiązując do ich wspólnej kolacji, jedynej podczas której Hannibal usiadł naprzeciwko niego - Wagyu mają idealne warunki, duże pola, doskonałą karmę. Rzeźnik przychodzi bezpośrednio do hodowli, bez krzyku, zachowując absolutny spokój i przyjazny ton głosu, zabija krowę. Zwierzę umiera, zanim zrozumie, co się wydarzy - uśmiechnął się do Willa i zaczął rozkoszować się pierwszym kęsem - Czerwony Smok nie nadawałby się na posiłek. Spłonął - powiedział zadowolony widząc, że Will zaczął jeść. 
- Jest napawdę dobre... - spojrzał Hannibalowi w oczy i odpowiedział uśmiechem na uśmiech mężczyzny, w końcu, chociaż na chwilę, zniknęło całe napięcie. Byćmoże dlatego Lecter tak lubił serwować kolacje. Podczas jedzenia ludzie rozmawiają, delektują się smakiem potraw. Takie posiłki potrafią się przerodzić w coś intymnego, z nikim innym Will tego nie doświadczył. Rozejrzał się ukradkiem. Nowe szyby zostały już wstawione, a pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo, jak wcześniej. Zupełnie jakby nic się tutaj nie wydarzyło. 

Murder Husbands [Hannigram PL]Where stories live. Discover now