4. Decadence D'Or

60 6 0
                                    


Jeśli ktoś z nas pragnie poznać coś w sposób czysty,
musi się od ciała wyzwolić i samą tylko duszą oglądać rzeczywistość.

- Sokrates




Po kolacji Will zniknął w sypialni. Hannibal posprzątał ze stołu, po czym zabrał z kuchni wino i dwa kieliszki. Zostawił jeden na stole. Był pewien, że Will do niego dołączy. Nalał czerwone wino, z którym podszedł do pianina. Spojrzał stamtąd na pogrążoną w ciemności okolicę. Poruszył kieliszkiem i zmrużył oczy napawając się aromatem wina. Zmarszczył brwi, lekko unosząc górną wargę, tak jak często w chwilach, gdy trafiały go emocje, których się nie spodziewał. Elementy, które nie pasowały, mierżące jak widok zagniecenia na swojej koszuli. Zatęsknił za swoim domem i gabinetem. Ucinając tę myśl, wypił mały łyk trunku, czując jak jego smak rozchodzi się po kubkach smakowych. Uniósł wzrok, dostrzegł doskonale znaną sylwetkę w odbiciu szyby.
- Twój kieliszek jest na stole.
Tym razem Hannibal nie podszedł i nie nalał Willowi wina do kieliszka. Chciał w ten sposób dać mu do zrozumienia, że nie jest tutaj tylko gościem. Zgubnym był dla Hannibala fakt, że często z góry zakładał, że otoczenie czyta jego gesty. Gdyby tylko wiedział, że Will zaczął zastanawiać się nad jego uczuciami dopiero po kilku latach... Możliwe, że spojrzałby inaczej na wiele spraw, teraz już tak odległych, po których zostały tylko blizny. 
- To to samo wino, które piliśmy do japońskiej wołowiny, prawda? -
Słysząc to pytanie, Lecter od razu spojrzał na mężczyznę lekko zaskoczony faktem, że zadał to pytanie, by zacząć rozmowę.
- Nie. Ale jest z tej samej odmiany winogron. To jest château clerc milon z 1989 roku. Żałuję, że wina, które dostałem od ciebie, Will, dane mi było spróbować jedynie mały łyk. 
- Cóż... - uśmiechnął się ze swoim typowym zakłopotaniem i lekko uniósł kieliszek - Nie spodziewałem się, że przeleży u ciebie aż tyle czasu.
- Uznałem, że będzie dobre na wyjątkowe okoliczności. Tamta chwila właśnie taka była. Dla nas obu. 
- Można tak powiedzieć - Will zaśmiał się cicho i nerwowo, jednocześnie przechylając głowę lekko w prawą stronę i w końcu wypił łyk ze swojego kieliszka. Uniósł brwi, znów spoglądając na Hannibala, który obserwował go przez chwilę.
Ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęli się do siebie, a Will zrobił krok w jego stronę. W końcu Hannibal przerwał ciszę, zaglądając do kieliszka
- Caravaggio namalował obraz... Chory Bachus - nawiązując do sztuki chciał zaznaczyć, że ów uśmiech był wywołany wspomnieniem ich spotkania w muzeum - Bachus był bogiem wina. A artysta przedstawił go trawionego przez chorobę... ale bez cierpienia. Autoironiczny portret.. autoportet. Caravaggio malując, patrzył w lustro - Hannibal spojrzał na Willa, który go słuchał z zainteresowaniem. Przyznał w końcu, że, pomimo chwil w których opowiastki były męczące, to lubił ich słuchać. Lecter podszedł by dolać sobie wina i mówił dalej - Bachus jest przedstawiony jako młodzieniec, a Caravaggio...
- Hmm... Myślałem, że Botticelli jest twoim ulubionym malarzem - Will wszedł mu w słowo i dopił wino, i wysunął dłoń z kieliszkiem w stronę Hannibala, by dolał mu wino. Przez tą krótką chwilę obserwował Hannibala, który przełknął ślinę i wyraźnie przez chwilę zbierał myśli. Will w pewnym stopniu uszczęśliwił go tym pytaniem. Zapamiętał. A Lecter dostał ciche potwierdzenie, że nie tylko dla niego tamto spotkanie było ważne.
- Tak - odpowiedział - Primavera... -  zaczął, ale wyraźnie rozkojarzył się przez słowa Grahama wziął łyk wina i przesunął palcami po pianinie, by nagle zmienić ton rozmowy - Powiedz mi Will... Zamierzasz uciec?
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą
- Planujesz mnie zabić?- po tym pytaniu zapadła cisza. W głowie Hannibala tworzyły się różne scenariusze. Starał się teraz skoncentrować niemal wszystkie zmysły, by odczytać intencję odpowiedzi. Czy Will skłamie, czy zdradzi się jakimś gestem.
- Nie będziesz Goliatem - Will w końcu odpowiedział, patrząc mężczyźnie w oczy.
Hannibal podszedł bliżej i wyciągnął dłoń, a kącik jego ust uniósł się ku górze. Pogładził kciukiem policzek Willa, a opuszkami palców musnął jego szyję. Will zmrużył lekko oczy czując pewny dotyk Hannibala i otarł policzkiem o jego dłoń. To było irracjonalne, by czuć się bezpiecznie, gdy tak blisko jest seryjny zabójca, człowiek, który jest kanibalem. Ale jeszcze nikt nie zaakceptował Grahama w pełni. Alana chciała go naprawić, Molly udawała, że jego przeszłość nie istnieje. Tylko Hannibal był tak blisko, dotykając jego duszy, odsłaniając słabości i dając siłę. 
Lecter nie odrywał wzroku od Willa, jakby znów patrzył na swój ukochany obraz, starając się zapamiętać każdy detal. Zapach wina zmieszany z wodą kolońską, która w tamtej chwili nie miała tak drażniącego zapachu, wyraz twarzy przyjaciela i jego zaskakująco delikatna skóra.
Gesty Willa wykonane w jego stronę sprawiały, że Hannibal czuł, jakby nastała wiosna. Sprawiając, że mężczyzna znów miał nadzieję. A co najważniejsze, czuł, że po pokazaniu Grahamowi całego siebie, też został zaakceptowany.
Will odsunął się pod pretekstem za małej ilości wina w kieliszku, czując zakłopotanie. Ciężko powiedzieć, czy ta scena trwała kilka sekund, czy może kilka minut. Dla Hannibala ten moment był jak zawieszony w czasie, gdy znów spojrzał na Willa w taki sposób, w jaki nie patrzył na nikogo innego.
- Ostatni kieliszek i pora iść spać - Graham powiedział cicho chrząkając - i dziękuję - machnął dłonią znów nerwowo kiwając głową - ubrania, ta woda kolońska, nawet ten... telewizor i...
- Deser. Jeszcze nie zjedliśmy deseru, Will. Po obiedzie dość szybko wróciłeś do sypialni. Nie chciałem cię kłopotać, ale zwykle wypada zaczekać po daniu głównym - uśmiechnął się i wskazał na stół przy którym zawsze jedli. Faktycznie nadal leżały tam serwetki, kwiaty i miski z owocami. Chociaż Will nie widział w tym sensu, skoro byli we dwójkę, a Hannibal w zasadzie nigdy nie jadł owoców, które układał. Idąc do kuchni Lecter rzucił przez ramię - Dzisiaj będą babeczki Decadence D'Or w mojej wersji. 
- Babeczki? - Will uniósł brew siadając przy stole ze swoim kieliszkiem, ale cmoknął cicho, kiwając głową i biorąc głośny wdech, gdy owa babeczka pojawiła się przed nim na stole. Spodziewał się typowych babeczek, może z jakimiś ozdobami ze złota czy czegoś innego. Ale to nawet nie do końca przypominało babeczkę. Dość ekstrawagancki deser, faktycznie kształtem jego dół mógł ją przypominać, ale było to dość małe i, oczywiście, miało na sobie płatki złota - No tak..
- Niestety... - zaczął Hannibal siadając do stołu z małą łyżeczką do deserów - nie udało mi się zdobyć stuletniego koniaku, dlatego smak nie jest tak wyszukany jak w oryginalnym deserze serwowanym w Las Vegas. Możliwe, że kiedyś skosztujesz oryginalnej. Decadence D'Or mają w sobie kakao z delikatnych ziaren Porcelana Criollo z plantacji Valrhona w Wenezueli. A deser stworzył Francuz.. Zabawne, prawda?
- Bardzo - odpowiedział Will ironicznie, czego Hannibal, jak zwykle, nie zauważył.
- Mam nadzieję, że ilość wina, którą wypiłeś nie stłumi smaku deseru.
- Też mam taką nadzieję - odpowiedział i próbował zabrać się za deser starając się tak samo jak Lecter, delektować po małym kawałku - Masz jakiś plan?
- Tak. Na kilka ewentualności. Ale czy nie lepiej skoncentrować się na kontemplacji tej słodyczy?
- Chciałbym kontemplować, ale jednocześnie ciągle się nad tym wszystkim zastanawiam.
Óptimum medicamentum quies est, najlepszym lekarstwem jestspokojny wypoczynek. Najpierw musisz dojść do siebie, Will. Wezmę wszystko na siebie, nic ci nie grozi jeśli Jack nas znajdzie, a Alana... nie chce mnie odnaleźć. Jeśli dzisiaj znów nawiedzą cię koszmary, sugeruję żebyś podjął rozmowę ze mną na ten temat.
- Nie chcę terapii, już mówiłem.
- Rozumiem.

Zapadła cisza. Hannibal odłożył łyżeczkę i otarł usta chusteczką. Po tym poszedł do fortepianu i zaczął grać. Wtedy Will zawiesił na nim wzrok. Ciepłe, lekko przygaszone światło w pomieszczeniu, przyjemne ciepło, które Will nadal czuł przez alkohol i ta muzyka. Nie wiedział, jak się nazywa ów utwór. Słyszał go pierwszy raz, a mimo to, melodia zdawała się dziwnie bliska. Delikatny dreszcz, gęsia skórka pojwiła się na karku Willa. Z każdą kolejną nutą czuł, jakby coś rozrywało jego serce. Z każdym dźwiękiem pod powiekami mocniej czuł ciepło, aż musiał zamrugać kilka razy, a niekontrolowane łzy spłynęły po jego policzkach. Jak odarty ze wszystkiego, odsłaniając swoją duszę w milczeniu, siedział bez ruchu, patrząc na Hannibala, pozwalając kroplom spadać na stół, na jego dłonie, spoczywające na kolanach. Nie było wendigo, nie było ciemnych wizji. Byli tylko oni dwaj. Sam dał się teraz złapać w tą pułapkę. W poczucie, że poza nimi, cały świat się zatrzymał.
Zamknął na chwilę oczy, przyznając sobie w duchu, jak na niemej spowiedzi, że w tej chwili właśnie tego pragnie.
Hannibal zerknął w stronę Willa, gdy ten miał zamknięte oczy. Nie przestawał grać. Pozwolił mężczyźnie trwać w tym stanie. Znów wrócił spojrzeniem na klawisze, po których tańczyły jego palce grając Nocturne op. 9 No. 2. Nie mógł wytrącić Willa z tego stanu, ani słowem, ani nietrafionym dźwiękiem. Ten solowy koncert był dla nich intymny, w znanym tylko im, ich własnym słowniku odczuć. Stworzyła się między nimi więź, ta sama, którą czuli po zabiciu Czerwonego Smoka. Tym razem byli sami. Chociaż Will nie spodziewał się, że coś tak delikatnego, nie burzliwego, nie krwawego może dać równie intensywne emocje.
Will powoli otwierał oczy, już bez targających nim emocji, czując się oczyszczony. Hannibal widząc to, przestał grać i wstał od fortepianu. Zatrzymał się i spojrzał na Grahama z lekkim uśmiechem, po czym poszedł do swojej sypialni, zostawiając go w salonie. Nie widział już spojrzenia, którym obdarzył go Will. Spojrzenia, w którym było widać dziwną tęsknotę.


Murder Husbands [Hannigram PL]Where stories live. Discover now