Rozdział 7

220 16 0
                                    

~Tydzień później~

Nie wiem która godzina, jaki dzień albo jakim cudem jeszcze żyję. Praktycznie nie wstaję z łóżka, nie mam na to siły. Robię to tylko po to, żeby się załatwić i uzupełnić płyny w organizmie. Serce boli już bez przerwy, często mdleję. W skrócie mówiąc, jestem już blisko śmierci. Ciekawe, czy ktoś mnie znajdzie. Na pewno, zacznie śmierdzieć, gdy moje ciało powoli będzie się rozkładało. Na dnie torby od Kima odnalazłem obrożę. Nie wiem, dlaczego mi ją zwrócił, ale kurczowo trzymam ją przy sobie.

-Aron! - Ignoruję czyjś krzyk. To nie pierwszy raz, jak słyszę coś, czego nie powinienem. Przewracam się na lewy bok, tyłem do wejścia i przyciskam do serca obrożę. Już czuję, jak zasypiam, gdy ktoś mocno szarpie mnie za ramię. Zostaję siłą posadzony przez Kima. - Coś Ty ze sobą zrobił? - Jego ton wydaje się taki przyjemny i miły. Zupełne przeciwieństwo tego, co słyszałem ostatnio. - Zabieram Cię do siebie. - W ostatniej chwili, gdy chce mnie podnieść, odsuwam się.

-Wyjdź. - Rzucam krótko, okrywając się szczelnie kołdrą. - To nie twój interes co się ze mną dzieje. Chcę być sam. - Zaczynam drżeć. Prawda jest taka, że chciałbym być w jego domu, leżeć w jego łóżku i móc znowu być jego. Jednak po tym, co zrobił to niewykonalne.

-Maluchu, nie gniewaj się. Zrozum też mnie. Zostałem oszukany.

-A ja wyrzucony i potraktowany jak zepsuta lalka. Naprawdę chcesz się licytować, kto ma gorzej? - Zapada cisza, po której zostaję brutalnie wyciągnięty spod kołdry. Szykuję się na uderzenie, ale zamiast tego zostaję zamknięty w uścisku.

-Przepraszam, jestem kompletnym kretynem. - Nie potrafię się oprzeć temu tonowi. Odwzajemniam przytulasa. - Wrócisz ze mną? Załatwię Ci lekarza i przypilnuję leków. - Gładzi moje plecy.

-Nie. - Muszę być surowy, bo inaczej znowu mu się oddam.

-A pozwolisz mi chociaż być przy sobie? - Odsuwam się od niego i spuszczam głowę. Tak bardzo mnie boli, w głębi siebie chętnie bym zażył już te leki.

-W kuchni na blacie są moje leki na serce. Te czerwone. - Praktycznie natychmiast podnosi się i znika z pokoju. Słyszę, jak szuka, a już po chwili podaje mi to, o co prosiłem. Połykam je i wracam do pozycji leżącej. Ból nie minie tak szybko.

-Masz wannę w domu, prawda? Naleję Ci do niej ciepłej wody, trzeba Cię wymyć. Za chwilę pójdę do sklepu na zakupy, zrobię Ci coś ciepłego do jedzenia. - Zerkam na niego. Wydaje mi się, że naprawdę się martwi.

-Jak Ty tutaj w ogóle wszedłeś? Masz klucze? - Jestem pewny, że zamykałem drzwi. Upewniłem się dwa razy.

-Jakby Ci to powiedzieć. - Drapie się nerwowo po karku. - Sam sobie otworzyłem. Wybacz, zapłacę za szkody. - Świetnie. Chciałbym go za to opierdolić, ale nie mam siły. Zaciskam palce mocniej na obroży. - Naprawdę tyle ona dla Ciebie znaczy?

-Mam Ci ją oddać? - Wyciągam rękę z nią w jego stronę. Chwyta moje palce i całuje, na co moje serce przyśpiesza.

-Nie musisz, należy tylko i wyłącznie do Ciebie. Chociaż, tak szczerze, mam nową, specjalnie stworzoną dla Ciebie. - Podsuwa mi pod twarz pudełko. - Chciałem Ci ją dać, gdybyś nie chciał ze mną rozmawiać, takie małe przekupstwo. - Drżącymi dłońmi otwieram pudełeczko i zastygam. Kolor idealnie dobrany jest do moich czekoladowych oczu, skórzana z plakietką na przodzie. Przyglądam jej się, ale nie rozumiem tego, co jest tam napisane. - To po gaelicku i oznacza moje serce. Nie wszyscy muszą znać znaczenie tych słów, prawda? Tylko my. - Tłumaczy Kim, zapewne widząc moją minę.

-No i co mam Ci powiedzieć? Podziękować za nią? - Zaczynam mu ulegać. Ten krótki okres, w którym był dla mnie okropny, zaczyna znikać przez to, że teraz jest taki milutki.

-Po prostu ją zatrzymaj. Prześpij się chwilę, najpierw pójdę na zakupy. Za niedługo wrócę. - Znika, a ja mam ochotę zakopać się w łóżku i nigdy więcej z niego nie wyjść.

——————————————————

Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem i ile spałem, ale budzi mnie zapach jedzonka. To oznacza, że Kim wrócił z zakupów i że to wszystko nie było tylko snem. Odkrywam się, spuszczam nogi i próbuję się podnieść. Udaje mi się po trzech próbach. Powoli, kroczek po kroczku, kieruję się w stronę kuchni. Gdy staję w jej drzwiach, mogę podziwiać, jak Kim zwinnie porusza się po pomieszczeniu, pichcąc coś. Chcę zrobić kolejny krok, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Szykuję się na upadek, ale Kim łapie mnie w ostatniej sekundzie.

-Nie powinieneś wstawać, ale skoro już tu jesteś, to Cię nakarmię. - Sadza mnie na blacie. Dostrzegam jakiś makaron z mięsem i warzywami. Na ten widok mój żołądek od razu się odzywa. Kim podsuwa mi widelec pod usta. Pozwalam mu się karmić, jakbym był dzieckiem. - Tęskniłem za tobą. Ostatni tydzień praktycznie nie sypiałem, a gdy nie widziałem Cię w szkole, to wariowałem. Myślałem, że chcesz tylko ode mnie odpocząć. Jednak próba zabicia się to przesada.

-Tak sądzisz? Ja myślę inaczej. Nie wiesz, jak to jest być wyrzutkiem, masz rodzinę. Kiedy Cię poznałem, poczułem takie miłe ciepło w serduszku. Pierwszy raz ktoś mi w pełni poświęcał uwagę, kochał i nie brzydził się dotknąć. - Odsuwam widelec i podciągam kolana pod brodę. - To tak bardzo bolało, gdy musiałem odejść. Miałem nadzieję, że Ci przejdzie, ale w szkole zacząłem się Ciebie bać. - Nie wytrzymuję, po moim policzku spływa łza.

-Przepraszam, nigdy więcej się tak nie zachowam. - Przytula mnie, rozpuszczając skorupę na moim sercu. Przegrałem.

——————————————————

Siedzę w wannie, w gorącej wodzie, którą przygotował mi Kim. Teraz czuwa przy mnie, żeby nie zrobiło mi się za słabo. Widzę, że pożera mnie wzrokiem.

-Kim, wanna jest duża. Zmieścisz się. Proszę. - Zachęcam go, bo położenie się w jego ramionach to wszystko, czego teraz pragnę. Waha się, ale po chwili zaczyna się rozbierać. Gdy kończy, upewnia się co do mojej prośby. Siada za mną i prostuje nogi, żebym mógł oprzeć się o jego tors. Przymykam oczy, podwójne ciepło od wody i jego ciała przechodzi przez moje.

-Jak się czujesz? - Chciałbym mu odpowiedzieć, ale zaczyna całować moją skórę przy obojczyku. Odchylam głowę do tyłu i wtulam nos w jego włosy.

-K-kim przestań. - Jęczę cichutko. Jeśli tak dalej pójdzie, napalę się na niego, a moje serce może nie znieść takiego wysiłku. Odsuwa ode mnie usta i delikatnie całuje w czoło.

-Przepraszam, nie będę już tak robił. Przynajmniej się postaram. - Układa głowę na moim ramieniu i zamyka oczy. W porównaniu z tym, jaki był dla mnie, gdy mieszkałem w jego domu, jest znacznie milszy. Czyżby naprawdę się o mnie bał? Musiał coś prawie stracić, żeby zacząć to doceniać?

——————————————————

Leżę spokojnie w łóżku, wtulony w bok Kima. Pozwoliłem mu zostać, dopóki moje serce jako tako nie wróci do normy.

-Kim? - Unoszę delikatnie głowę do góry. Odkłada książkę, którą mu poleciłem i patrzy mi wyczekująco w oczy. - Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać. - Pierwszy raz mój ton w jego towarzystwie brzmi tak poważnie. Jestem z tego dumny.

-O czym? - Dostrzegam w jego oczach błysk strachu.

-Chciałbym wrócić do twojego boku jako zabawka, ale nie będę z tobą mieszkać. Będziesz mógł mnie dostawać codziennie wieczorami i na całą sobotę, w inne dni będę się uczył. Dobrze? - Wzdycham ciężko. Powoli muszę rozglądać się za pracą dla siebie. Niedługo kończę osiemnaście lat, czas zacząć się usamodzielniać.

-Nie. - Marszczę brwi, nie rozumiem, o co mu chodzi. - Nie chcę Cię mieć dłużej jako zabawkę. Chcę Ciebie jako partnera u boku, będącego na równi ze mną. - Uśmiecha się do mnie szczerze. - Dlatego wyśpij się, musimy więcej o sobie wiedzieć, a najlepszym sposobem na to jest szczera rozmowa przy herbacie. - Analizuję jego słowa, a radość, jaka we mnie rośnie, jest niesamowita. - Myślisz, że nie zauważyłem, czego chcesz? Może teraz bycie moją zabawką Ci wystarcza, ale to by się zmieniło. Zresztą, nie oszukujmy się. Nie wydałbym miliona na zabawkę. - To ostatnie słowa, jakie do mnie docierają. Czuję jeszcze, jak obejmuje mnie ramieniem i zasypiam.

Zaopiekuj się moim sercem Where stories live. Discover now