#7 - Może diabeł nie taki straszny, jak go malują

159 10 7
                                    

Hi everyone! Przychodzę do was z nowym, zasłużonym rozdziałem. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Chciałabym jeszcze podziękować wszystkim osobom, które czekały i wypytywały o następną część, oraz mojej przyjaciółce za nakrzyczenie na mnie, że publikuję rozdziały co ileś miesięcy. ❤ To wszystko, miłego czytania!
.
.
.
.
.

Powoli otworzyłam oczy, Jasona nie było w pokoju. Tym lepiej dla mnie. Szybko wstałam i poszłam do swojego pokoju. Wybrałam sobie zestaw ubrań w który się przebrałam i jak to codziennie, zrobiłam lekki makijaż. W całkiem dobrym nastroju szłam po korytarzu by ostatecznie zejść na dół i coś zjeść. Wszystko byłoby cudownie gdyby z pod ziemi nie wrósł Candy na którego wpadłam.

- Oj, wybacz nie zauważyłem cię - zaśmiał się cicho. Czułam że po plecach przebiega mi dreszcz.

- Jest gdzieś Jack? - zapytałam z wahaniem.

- Wyszedł gdzieś rano i nikt nie wie dlaczego, co się tak trzęsiesz? - nawet nie zauważyłam że aż tak się go bałam.

- Może dlatego że rozmawiam z kimś kto chciał mnie zgwałcić - wypaliłam. Ku mojemu zaskoczeniu Candy zaczął śmiać i nie mógł przestać. Zajęło mu trochę czasu zanim się ogarnął i spojrzał się na mnie z uśmiechem na twarzy.

- Czyli nie wyszedłem z wprawy, dla twojej wiadomości należysz do Jacka i nie odbiorę mu zabawki poza tym jest jeszcze jeden powód który mnie od tego powstrzymuje ale to już nie leży w twoim interesie.

- Ok?.. To ja idę zjeść śniadanie - wyminęłam go i szybkim krokiem poszłam przed siebie. Kusiło mnie żeby się jeszcze odwrócić i kopnąć go tam gdzie słońce nie dochodzi, ale ten plan mógł okazać się nie aż tak sukcesywny jaki był w mojej głowie.

- Ja może nie ale Offender bardzo chętnie by cię przeleciał. - momentalnie się zatrzymałam, odwróciłam się w jego stronę i posłałam mu wredny uśmiech:

- Dzięki za radę, zapamiętam to sobie. - powiedziałam i zeszłam na dół. Nie wiedziałam czy to kolejny żart z jego strony czy tym razem mówi na serio. Ostrożności nigdy nie za wiele. Do jedzenia zrobiłam sobie kanapki z tego co było dostępne, a nie było tego za wiele. Jasne było to, że trzeba wysłać kogoś na zakupy. Po skończonym posiłku stwierdziłam że poszłabym się gdzieś przejść ale w takim razie musiałam kogoś o tym poinformować żeby nie robić chaosu z powodu mojego nagłego zniknięcia. W salonie akurat siedział Masky, który wydał mi się idealną osobą.

- Hej Masky, mam prośbę.

- Jaką? - chłopak odwrócił wzrok od notesu w którym coś notował. Z mojej perspektywy nie mogłam zobaczyć co konkretnie, co było minimalnie rozczarowujące.

- Ponieważ nie wiem gdzie jest Laughing Jack, to czy mógłbyś mu przekazać jak wróci że poszłam na spacer? Nie chcę żeby miał do mnie jakiegoś problemu - znając życie i tak się uczepi, ale raz się żyje.

- Yhm, spoko. Przekażę mu - skinął delikatnie głową. I powrócił do poprzedniej czynności. Wydał mi się zabawny fakt, że chłopak nie przejął się kompletnie gdzie idę, i kiedy zamierzam wrócić. Na chłopski rozum, tym lepiej dla mnie.

- Świetnie! - uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi wyjściowych. Kiedy miałam zamiar wychodzić, Masky rzucił krótkie "uważaj na siebie".

Przechadzając się leśną ścieżką zastanawiałam się co chłopak miał dokładnie na myśli. Na co miałam uważać oprócz swojego zachowania? Ciekawe czy gdybym miała odblaskowy breloczek to by coś powiedział. Ostatecznie odrzuciłam te myśli by móc nacieszyć się chwilą. Szłam sobie spokojnie ścieżką słuchając szumu liści i podziwiając tutejszą aurę. Las nie wyglądał na specjalny, ale miałam wrażenie, że im dalej idę tym bardziej krajobraz się zmieniał. Wizualnie i nastrojowo. Nagle usłyszałam dźwięk pękającej gałęzi. Odwróciłam się z bijącym głośno sercem. Kilkanaście metrów przede mną stała czarna postać z długimi rogami i nieproporcjonalnymi kończynami. Z jej klatki piersiowej wystawały żebra. Uśmiechała się szeroko, usta były rozciągnięte od jednego oka do drugiego. Jej ślepia były puste nie wyrażające żadnych emocji. Ów stworzenie zaczęło się szybko do mnie zbliżać straszliwie piszcząc. Zaczęłam uciekać zastanawiając się jak szybko potknę się o wystający korzeń, niczym bohaterowie w horrorach. Nic takiego się nie wydarzyło, za to złapał mnie za nogę i pociągnął w swoją stronę. Syknęłam cicho czując jak w moje udo wbijają się igły, odłamki szyszek i reszta ściółki leśnej. Pomijając sam ból przy upadku na ziemię. Próbowałam wyszarpać nogę mając nadzieję że uda mi się wyjść bez szwanku. Tak na marginesie, wyobraźcie sobie, że próbujecie uderzyć takie coś pięścią w twarz, a ono wam tą rękę odgryza. Niby zabawny scenariusz, ale tylko do oglądania na filmie. Moje starania nie przynosiły skutku, więc naturalnie myślałam że już po mnie. Nagle postać odleciała ode mnie paręnaście metrów dalej i uderzyła w pień drzewa. Obok mnie stał Candy trzymając duży młot w ręce. Podniosłam się szybko z ziemi i spostrzegłam że podobne stworzenia wychodzą z głębi lasu i jest ich przerażająca ilość.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 19, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Lost Candy - Laughing JackWhere stories live. Discover now