#4 Rezydencja i wjazd braci Slendera

405 20 28
                                    

- Wstawaj śpiochu.

- Mamo, jeszcze 5 minut. - do moich uszu doszedł znajomy chichot. - *O cholera.* - powiedziałam w myślach.

- Niestety nie jestem twoją mamą. - Jack się zaśmiał.

Czułam że robię się czerwona.

- Ale to nie zmienia faktu że masz wstać.

- Gdzieś mnie znowu zabierasz? - zapytałam.

- Zobaczysz. Ale najpierw musisz coś zjeść. Spakuj do plecaka jakieś ubrania, ewentualnie kilka innych rzeczy.

Poczekałam az Jack wyjdzie i powoli wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i otworzyłam je szeroko wpuszczając do środka świerze powietrze. To co było niepokojące to, to że na zewnątrz była totalna cisza. Kiedy ogarnełam że dosyć długo tak stoję w bezruchu, szybko poszłam się ubrać. Przebrałam w wygodne ciuchy, spakowałam się, zjadłam śniadanie i byłam gotowa do drogi. Razem z Jackiem szłam leśną ścieżką. Podziwiałam piękno tego miejsca które po każdym kolejnym kroku stwało się co raz bardziej mroczne. Trochę nam się zeszło zanim doszliśmy do celu. Powiedziałabym nawet że szliśmy tak z 30 min. Miejscem do którego klaun mnie zaprowadził była ogromna rezydencja. Powoli przekroczyłam próg i weszłam do wnętrza. Było tam cudownie ale podziwianie przerwało mi dość ciekawe zjawisko.

- Toby ty pacanie oddaj mi sernik!

- To za to że wczoraj wyrzuciłeś moje gofry!

- U-uspokójcie się!

- Jack przełożyłeś mój nóż!

- Ktoś widział moje nerki?

- Khe Khe khe.

- Candy!!!! Wracaj tu ty błaźnie! Jak cię dorwę to ci wszystkie kończyny powyrywam!

Po schodach zbiegł sprintem Candy a tuż za nim wściekły Jason.

- Jak dobrze znowu tu przyjść, ale najpierw trzeba zrobić tu porządek. - ręce Jacka wydłużyły się. Jedną ręką złapał jakiegoś chłopaka w goglach i masce zakrywającą usta, a drugą złapał innego chłopaka w skórzanej kurtce i białej masce. - Aj wy dwoje. Co na to powie Slender. Uspokoicie się wreszcie czy mam was przerobić na cukierki? - L.J odłożył ich na ziemię.

Chłopaki tylko zmierzyli się wzrokiem i rozeszli się obrażeni.

- D-dzięki J-Jack. Ni-Nie wiedziałem j-już co robić.

- Nie ma za co ale teraz muszę ratować Candy'iego. Anita poczekaj tu chwilę, zaraz wracam.

*I co teraz?* - pomyślałam. Postanowiłam że usiądę na kanapie w salonie i poczekam na Jacka. Czas tym razem również szybko mi minął.

- Już jestem. - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. - Pozwól że przedstawię ci moich przyjaciół. Ten z białą twarzą to Jeff, Tamten elf to Ben, ten w pomarańczowej bluzie to Hoddie, ten w masce to Masky, ten dzieciak to Toby...

- Ej! Wcale nie jestem dzieciakiem!

- Tak jasne, kontynuując to jest Sally, ten na suficie to Kagekao. I pewnie niedługo poznasz Operatora.

- Kogo? - zapytałaś.

- Spokojnie, wszystko w swoim czasie. - odparł.

Nagle usłyszałam głos w mojej głowie:

- *Przyjdź do mnie moje dziecko* - zmarszczyłam brwi.

- Operator cię wzywa. Choć zaprowadzę cię - powiedział Toby.

Skinełam głową i zaczełam iść za chłopakiem. Dotarliśmy do wielkich drzwi. Szacowałam że mają ok. 4 - 5 metrów. Powoli je otworzyłam i przekroczyłam próg.

Lost Candy - Laughing Jackजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें