Rozdział 9

510 57 20
                                    

    Sobotni wieczór niemal zawsze oznaczał w każdym pokoju wspólnym zorganizowanie imprezy. Nie musiała być huczna, ani zakrapiana procentami. Chodziło wyłącznie o moment rozluźnienia po trudnym tygodniu pełnym esejów, wypracowań, nauki oraz szlabanów. Jedna osoba znająca wejście do kuchni była zazwyczaj posyłana po jedzenie i słodkości, nawet i najmłodsi zasiadali się przed kominkami i wsłuchiwali w rytm muzyki z gramofonów. Ta sobota nie była w żaden sposób odstająca od normy z jednym wyjątkiem — w ślizgońskich lochach, w samym centrum pokoju wspólnego o zielonkawej poświacie i przy głośnych rozmowach siedziała drużyna Quidditcha. A co najważniejsze, w swojej dawnej formacji. Bez wykrzykiwania w swoją stronę karygodnych obelg i przekleństw, za które rodzice niektórych czarodziejów wyrzuciliby ich z domu.

Po środku stała Lysandra, u boku której znalazł się podekscytowany i uśmiechnięty od ucha do ucha Pucey. Reszta drużyny może i nie była zadowolona samą obecnością dziewczyny, szczególnie Draco Malfoy wraz ze swoimi przyjaciółmi, którzy nawet i na sekundę nie zapomnieli postawy czarownicy. Zwłaszcza Malfoy, którego nos wciąż wyglądał na lekko wykrzywiony, co mogło pozostać na twarzy chłopaka do końca życia.

Warrington oraz Bletchley wykazali się neutralnością względem Lysandry, którzy znaleźli się w punkcie bez wyjścia. W tym roku szkolnym oboje kończyli Hogwart, zatem chcieli wypaść w oczach studentów jak najlepiej, a Quidditch był dla obu czarodziejów rzeczą znacznie ważniejszą od nauki i owutemów. Nie mogli zaprzepaścić swojej szansy na to, by zamek oraz jego uczniowie zapomnieli o ich nazwiskach. Dlatego też gdy tylko usłyszeli, że Lysandra wpadła na pomysł ominięcia zasad Umbridge odczuli ulgę. Jak wszyscy wiedzieli, Snape wyróżniała się nie tylko inteligencję oraz mądrością zaczerpniętą z książek, lecz również przebiegłością i sprytem, którego nie posiadał w Slytherinie absolutnie nikt.

— Jak wy mogliście na to nie wpaść? — Zapytała poważnie, po czym prychnęła i wzniosła oczy do nieba. — Czy to nie jest tak oczywiste, że aż żenujące? Nie słyszeliście przypadkiem o Eliksirze Wielosokowym?

Wymawiając zdanie, nałożyła intensywny nacisk na nazwę ważnego dla nich w tamtej chwili wywaru. Adrian znając już pomysł Lysandry uśmiechnął się szeroko, zerkając na swoich kolegów. Wszyscy mieli delikatnie zdziwione miny, a złość wymalowała się na twarzy Cassiusa. Ślizgon był drugą najlepszą osobą na Eliksirach tuż po Lysandrze, dlatego przeklął się w duchu za to, iż sam nie wziął pod uwagę tak banalnej rzeczy.

Malfoy jako jedyny nie poczuł się poruszony. Zacisnął mocno usta i prychnął ze złością, kręcąc lekko głową.

— Naprawdę, Snape? — Warknął. — Z tego co wiem, Wielosokowy robi się dwa miesiące i nie jest łatwy do wykonania. Życzę ci w takim razie powodzenia.

Malfoy wstał, a za nim Crabbe i Goyle. Lysandra zatrzymała jednak przywódcę trzyosobowej grupy, stając mu na drodze. Aby spojrzeć Snape w twarz, musiał delikatnie unieść brodę do góry, co wystarczająco ugasiło jego entuzjazm oraz fałszywą odwagę.

— Jak twój nos, Malfoy? — Zapytała chłodno.

Usta blondwłosego ucznia wykrzywiły się w niezadowoleniu.

— Dobrze — wysyczał z wściekłością, furią malująca się w szarych oczach. — Gdybyś tylko usłyszała, co mój ojciec miał do powiedzenia na twój temat.

Lysandra uśmiechnęła się i dramatycznie westchnęła, teatralnie wznosząc oczy do nieba.

— Fakt, język twojego ojca zawsze był czarujący — sarknęła z ironią. — A teraz siadaj z powrotem na miejsce, jeśli wciąż chcesz udawać zachowanie honoru. Robię ci przysługę, Malfoy, dając wam wygraną pucharu na talerzu.

La Douleur Exquise • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now