Rozdział 13

408 44 14
                                    

          "Masz zbyt ładną twarz, aby taki gnojek jak Pucey miał prawo okładać ją pięściami...Masz zbyt ładną twarz...zbytładnątwarz, ładnątwarz...."

— To możemy zacząć? — Usłyszała głos Longbottoma, który gwałtownie wyrwał Lysandrę z zamyślenia.

Uniosła głowę znad podłogi, by przenieść puste spojrzenie czarnych oczu w kształcie wąskich migdałów na młodszego Gryfona. Myśli galopowały w umyśle Lysandry z zawrotną prędkością, zlepiając się w jeden zawiły, duszący labirynt bez wyjścia. Nie była w stanie skupić się na jednej, pojedynczej myśli, gdyż te atakowały głowę Snape bezlitośnie, nie pozwalając Ślizgonce odetchnąć. Nieważne ile czasu minęło od usłyszenia słów Weasleya, wciąż dzwoniły w jej głowie niczym głośne, bolesne dzwony kościelne.

Nigdy nie usłyszała komplementu dotyczącego własnej twarzy. Być może był to po prostu żart? W końcu Weasleyowie byli znani ze swoich bezlitosnych żartów na innych uczniach, lecz nigdy z takiego... dziwnego, manipulacyjnego kłamstwa.

Z pewnością nie miał tego na myśli, tłumaczyła sobie Lysandra.

Takie wyjaśnienia były znacząco łatwiejsze do przyswojenia niż fakt, iż ktoś mógł myśleć o niej w ten sposób. Myśleć, że jej twarz jest... ładna. Atrakcyjna, zamiast zbyt koścista i chorobliwie blada z niezdrowymi wypiekami, naznaczona niepotrzebnymi pieprzykami. Nieidealna, daleka od jakiegokolwiek kanonu piękna. Niesymetryczna, odstająca z tłumu.

Twarz tę najbardziej niszczył długi, zakrzywiony nos, przez który w całym swoim życiu nie usłyszała drugiej osoby mówiącej do Lysandry w taki sposób. Nigdy, aż nie zaczęła rozmawiać z Fredem Weasleyem.

— Słucham? — Wypaliła bez namysłu, po czym zmarszczyła brwi z dezorientacji. Przetarła czoło i westchnęłą głośno, a następnie pokręciła głową. — Przepraszam, zawiesiłam się. Co mieliśmy zrobić? Naprawdę przepraszam.

Otaczała ich głośna, liczna grupa uczniów; począwszy od tych najmłodszych z trzeciego roku, kończąc na przyszłych absolwentach, do których sama się wliczała. Zebranie grupy stworzonej przez Harry'ego Pottera odbyło się pod sam koniec października, w ostatni słoneczny dzień tego roku.

Fałszywy Galeon dał o sobie znać poprzedniego dnia, gdy Lysandra kontynuowała późnym wieczorem prace nad Eliksirem Wielosokowym. Czarownica nie spodziewała się wiadomości o zebraniu, lecz przynajmniej domyśliła się miejsca przedsięwzięcia oraz nie potrzebowała pomocy w dotarciu do Pokoju Życzeń. Pomieszczenie, które zmieniało swą przestrzeń wedle pragnienia osoby przechodzącej obok zostało uformowane na wygląd klasy Obrony przed Czarną Magią, gdy jeszcze nauczał jej profesor Lupin. Jak się domyśliła Snape, było to spowodowane sympatią względem tego konkretnego nauczyciela nie tyle całej grupy, jak i samego Pottera, biorącego na siebie odpowiedzialność nauczania ich zaklęć, jakie pomogły mu w starciach z Voldemortem oraz innych przydatnych pojęć z zakresu OPCM'u.

O godzinie szóstej, gdy powoli zaczynał zbliżać się wieczór znalazła się na siódmym piętrze, na którym odnalazła grupki kierujące się do wyznaczonego miejsca. Na szczęście uczniowie nie szli wspólnie zebrani w dużych liczbach, co zmniejszało podejrzliwość ich spacerów o tak późnej porze.

Dodatkowo jak zauważyła, absolutnie nikt nie miał swojego szkolnego mundurka, nie traktując spotkań podobnie do normalnych zajęć. Tym razem Lysandra nie wybrała do ubioru długich spódnic ani obszernych bluz, a wygodniejsze dżinsy wraz ze starą koszulką uwydatniającą logo nieznanego jej zespołu, naznaczoną gdzieniegdzie śladami farby.

— Emm... — jęknął Neville, drapiąc się nerwowo z tyłu głowy i rozglądając w panice. Z pewnością przeklinając w duchu los za fakt, iż jako oboje nie potrafili znaleźć osoby do ćwiczenia w parach. — No... Harry powiedział, że będziemy ćwiczyć zaklęcia rozbrajające. Wiesz, na razie tylko te ruchy ćwiczyć. I na naszych różdżkach, nie tak na sobie...

La Douleur Exquise • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now