Rozdział 18

425 38 12
                                    

— Dlaczego bez przerwy zaprzeczasz swojego podobieństwa do ojca, skoro potrafisz robić takie rzeczy? I to bez żadnego problemu?

Lysandra posłała George'owi groźne spojrzenie, ostrzegające go do zważania na swoje słowa.

— Czyli dlatego wygraliście? — Zabrała głos Angelina, przypatrując się z zaciekawieniem Snape. — Wiedziałam, że to ty. Mówiłam to wszystkim, ale nikt mi nie wierzył. Żadna ilość treningów nie sprawiłaby, że Crabbe przejąłby twoje ruchy i taktykę.

— To ja to mówiłem! — Wzburzył się Fred, marszcząc w zdenerwowaniu brwi i patrząc wrogo na Johnson. — To byłby chyba cud, gdyby Crabbe potrafił nagle tak grać. Swoją drogą, to było niezłe. Te ostatnie sekundy meczu.

— Nie przymilaj się już tak, Freddie — zadrwił z niego brat Gryfona, obejmując ramieniem Angelinę. — Bo powoli stajesz się lizodupem równym Percy'emu.

— Czy ty się prosisz o kolejne limo pod okiem? — Sarknął jego brat. — Jeszcze nie masz dość okładania twarzy lodem?

Lysandra słysząc niekończące się od ostatnich piętnastu minut przekomarzanie bliźniaków poczuła, jak wzrasta w niej irytacja. Przewróciła intensywnie oczami, wzdychając ciężko pod nosem. Na ten dźwięk odczuła wrażenie, jakby ktoś jej się przyglądał, a gdy tylko podniosła wzrok spostrzegła spojrzenie Angeliny. Pełne wyrozumienia, jak i głęboko skrytego rozbawienia.

— Możecie się w końcu zamknąć?! — Podniosła głos Ślizgonka, co najpewniej zdołali usłyszeć uczniowie rezydujący o tej porze w salonie w Wieży Gryffindoru. — Próbuję wam tu przekazać perfekcyjny, biznesowy plan działania i tak go odbieracie? Jeśli tak wam nie po drodze z wygraną, mogę sobie pójść.

Znaleźli się w czwórkę w jednym z nielicznych pomieszczeń w zamku, w którym mogli przeprowadzić taką konwersację bez obawy o przyłapanie, czy podsłuchanie. Był to chłodny, listopadowy wieczór wypełniony zapachem deszczu, jaki wpadał do dormitorium bliźniaków przez otwarte okno. Krople uderzały głośno o szyby zamku, za to pioruny rozpętanej burzy uderzały o otaczające wzgórza. Blask świec rzucał w pomieszczeniu intensywne światło, a na ścianach tworzyły się cienie ich figur. Lysandra czuła na policzkach wypieki, spowodowane ciepłem emanującym od świec.

George wstał ze swojego łóżka, pozostawiając tym samym Angelinę w samotności, by przymknąć okno, przez które do środka dostawały się krople deszczu tworzące na podłodze małą kałużę. Z gramofonu, jaki tajemniczym sposobem znalazł się w ich dormitorium leciała muzyka zespołu The Beatles, za którą Lysandra do tej pory zbytnio nie przepadała. Sama zajmowała miejsce na łóżku Freda, gdy jego właściciel rozłożył się wygodnie na drewnianej podłodze, otoczony górą poduszek zabranych z materaca swojego współlokatora.

— Jesteś dzisiaj zbyt elektryczna, nie sądzisz? — Zażartował Weasley, spoglądając na twarz Lysandry z podłogi. — Wyluzuj, bo i tak sami możemy już sobie zorganizować Wielosokowy.

George parsknął zaskoczonym śmiechem w rękę, za to Angelina posłała Fredowi zabójcze, wściekłe spojrzenie. Snape ledwo poruszona jego słowami, w których wyczuła fałszerstwo oraz niepewność jedynie uśmiechnęła się sarkastycznie.

— Sęk w tym, że nie możemy — mruknęła Johnson. — Więc się zamknij i nie popisuj. Nie wydaje mi się, byśmy dali radę w jakikolwiek sposób wykombinować eliksiry spoza Hogwartu. Przy obecności Umbridge w zamku to będzie niemożliwe, a nawet i Hermiona nie uwarzy ci tego eliksiru w tak krótkim czasie. Ty dasz radę, Lys?

Snape niemal zignorowała wypowiedź Gryfonki, wciąż wpatrując się we Freda, który wyraźnie pragnął się z nią drażnić. Oboje utrzymywali kontakt wzrokowy, tym samym sposobem wyzywając się na dziwną, niezrozumiałą dla wszystkich walkę.

La Douleur Exquise • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now