2.

161 6 33
                                    

Krawat zacisnął się na jego szyi tak mocno, że na krótką chwilę stracił zdolność oddychania. Od godziny był na zmianę rozbierany, ubierany, czesany a teraz nawet duszony. Bał się, co przyjdzie mu znieść jako następne. Wyrywanie paznokci? Złamanie nosa, aby wyglądał na smuklejszy?

Dąb poczekał, aż skrzat odpowiedzialny za jego wygląd opuści komnatę, po czym rozwiązał duszący go węzeł. Powietrze nigdy nie wydawało mu się bardziej rześkie i uzdrawiające, jak w tamtej chwili. Wytarł spocone dłonie w ciemne spodnie z drogiego materiału. Nie był pewny, czy był to wynik stresu. W ogóle nie wiedział, czy się stresował. Ani czy powinien. Czekało go spotkanie z potencjalną przyszłą żoną, a on najbardziej przejmował się tym, że prawdopodobnie podepcze jej nogi w tańcu i wystawi na pośmiewisko.

Od początku jawnie sprzeciwiał się temu pomysłowi. Wiązanie się z kimś na całe życie jako książę wydawało mu się zbędne, o ile kraj nie czerpał z tego korzyści, ani nie zagrażała mu żadna straszliwa wojna. Elfhalm od czasu, kiedy jego starsza siostra Jude zasiadła na tronie wraz z mężem stał się potęgą na okolicznej arenie. Dało się to zauważyć w wielu dziedzinach. Wzrosła jakość życia mieszkańców, choć już wcześniej była ona na bardzo wysokim poziomie. Nie dało się zliczyć ilości biesiad w pałacu. Dąb tak bardzo przyzwyczaił się do wiecznie rozbrzmiewających pijackich śpiewek, czy bardziej eleganckich ballad, że kiedy przychodziło mu spędzić bez nich, chociażby jeden wieczór, czuł się przynajmniej nieswojo. 

Spojrzał w lustro, starając się nadać swojej twarzy szlacheckiego wyglądu. Nie mógł jednak pozbyć się swojego zaburzonego postrzegania ciała. Zamiast przystojnego młodzieńca, wkraczającego powoli w dorosły wiek, widział przestraszone dziecko, wyrwane z matczynego łona i pokryte krwią. Opuścił wzrok, próbując pozbyć się tego widoku.

— Jesteś? — drzwi od jego komnaty uchyliły się nieznacznie, a w wytworzonej między nimi a framugą szparze, pojawiły się orzechowe oczy jednej z jego sióstr. — Nie gadaj, że ćwiczysz przed lustrem swoje zachowanie!

Po wesołych ogniskach tańczących w jej oczach poznał, że ma do czynienia z Taryn. Nie sugerował oczywiście, że druga z bliźniaczek, Jude, robiła za rodzinnego gbura i nie zaszczycała nikogo uśmiechem. Życie Najwyższej Królowej wypełnione było stresem, obowiązkami i strachem, co przekładało się na jej osłabione relacje z bliskimi. Wątpił, aby znalazła czas na nawiedzenie go w pokoju.

— Oczywiście, że nie — zaprzeczył, czując ciepło napływające do jego policzków. — Nie powinnaś zacząć się szykować? Zawsze zajmuje ci to wieczność.

— Jestem już po dwóch kąpielach odprężających, a czuję się jeszcze bardziej zestresowana niż przed nimi.

— Matki już tak mają — siostra spiorunowała go spojrzeniem, po czym zrobiła minę mówiącą "też fakt".

— W każdym razem zostało mi tylko wejść w suknie i jestem gotowa. A ty? Zestresowany?

— Dobrze wiesz, że nie znoszę tańczyć.

— Nie o to mi chodzi! — zaprzeczyła Taryn, upadając na jego czerwoną pościel i zapadając się w miękkich objęciach łóżka. Rozłożyła ramiona, jak rozgwiazda i z westchnięciem obserwowała sufit. — Sama chodziłabym już po ścianach, gdybym miała poznać mojego przyszłego męża. — głos jej zadrżał, przez chwile sądził, że przez tęsknotę, ale to, z jaką siłą użyła słowa "mąż" skutecznie odsunęło go od tej tezy.

Dąb zacisnął usta, z całych sił powstrzymując się od powiedzenia czegoś wrednego. Dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć, że nie będzie żadnego ślubu, a osoba, z którą przyjdzie mu się spotkać, nie jest jego przyszłą żoną, a jedynie kandydatką?! Naprawdę, czy tylko on potrafił rozróżniać te dwa pojęcia?!

𝓦𝔂𝓼𝓹𝔂 𝓜𝓰𝓵𝓲𝓼𝓽𝓮 - Okrutny Książę FanfictionWhere stories live. Discover now