Rozdział 11: Coś, co nie powinno istnieć

490 50 11
                                    

Stoick wypiął dumnie pierś i odetchnął głęboko. Czuł się teraz o wiele lepiej. Najpierw posprzątał nadbudówkę po poprzedniej wyprawie, co Sączyślinowi i Pyskaczowi wyleciało z głowy podczas przygotowywania Krigera. Jednak w tym momencie nie miał im tego jakoś specjalnie za złe, bo gdyby nie oni, może teraz byłby mniej zmęczony, ale zdecydowanie bardziej wściekły. Z dwojga złego zdecydowanie wolał to pierwsze.

Oprócz tego na jego doskonały humor miał wpływ jeszcze jeden powód – byli już jakieś dwie mile od Północnych Rynków. Nareszcie mogli się pożegnać z tym niegościnnym miejscem oraz... nieokrzesanymi mieszkańcami i niebezpiecznymi gośćmi.

Oj tak, Nikora zdenerwowała go jak nikt inny. I dlatego starał się o niej teraz nie myśleć.

Wyszedł na pokład, chcąc zaczerpnąć trochę świeżego, morskiego powietrza i połapać ostatnie promienie zachodzącego Słońca. Oczywiście, w jego planach znalazło się też zrobienie obchodu. W końcu był wodzem (i w tym momencie kapitanem, ale i tak wolał ten pierwszy tytuł), musiał trzymać rękę na pulsie. Z resztą, to dodatkowo poprawiało mu nastrój.

Krótki patrol skończył się zaskakująco szybko i obył bez dodatkowych komplikacji. Najpierw sprawdził co u Harva, który akurat na oczach wszystkich pałaszował swój dzisiejszy przydział żywności. Stoick postanowił mu nie przeszkadzać, w duchu błagając Thora, by nieodpowiedzialność wojownika nie doprowadziła go do choroby morskiej i zwrócenia posiłku. Następnie znalazł Nygrena, który razem ze Svenem sprawdzał olinowanie oraz stan zawiasów (które swoją drogą trzeba było znów naoliwić, by się nie zapiekły). W międzyczasie natknął się na Złośnika i Pagrusa, którzy przenosili pod pokład jakieś pudło, mierząc siebie nawzajem śmiertelnymi spojrzeniami. Wódz, uznając, że lepiej się w to nie mieszać, skierował się już ku ostatnim pozostałym członkom załogi, których jeszcze nie skontrolował. No dobra, których nie spytał, czy wszystko u nich w porządku.

Choć właściwie tak, to bardziej przypominało permanentną inwigilację.

Zanim jednak dotarł do dwójki wojowników, najwyraźniej świetnie się bawiących i dyskutujących sobie w najlepsze, stanął jak wryty. To co zobaczył, naprawdę go zaskoczyło. Upewniając się, czy aby na pewno nie jest świadkiem jakiegoś złudzenia, aż przetarł oczy. Ale widok nie zniknął.

Rapierek i Fretka siedzieli przywiązani do podstawy masztu. Śmiertelnie znudzeni, szeptali między sobą i posyłali wrogie spojrzenia w kierunku opiekunów, a Stoick domyślił się, że to właśnie oni byli przyczyną obecnego położenia dzieciaków.

Ale co takiego musieli przeskrobać, żeby zostali przywiązani do masztu? To była jakaś ostateczność? Czy to dorośli mieli ich już na tyle dość, że im to zrobili? A może odpowiedź kryła się jeszcze gdzieś indziej? Tylko gdzie? Stoick z każdą chwilą, był coraz bardziej pewien, że nie chce znać odpowiedzi.

Niepewnie spojrzał na Astrid i Sączysmarka, a potem wskazał dłonią na dziwne zjawisko i cicho stęknął.

- Niech wódz lepiej nie pyta – oznajmiła blondynka, kiwając bezsilnie głową.

Ten jeden raz Ważki postanowił dostosować się do rady kogoś innego niż on sam i jedynie poszedł dalej, w kierunku dziobu. Słońce już zaszło, a oni zaczynali wpływać w mgłę. Nawet jeśli te wody były czyste i nie było mowy o rozbiciu się na skałach, to jednak Stoick wolał mieć wszystko pod kontrolą. Szczególnie położenie Krigera.

- Trzymać kurs! – wrzasnął. Odpowiedziało mu głuche „tak jest" pochodzące od Sączyślina.

W końcu żadne z nich nie chciało się zgubić na morzu. No, może poza Rapierkiem i Fretką, ale oni się nie liczyli.

Dziki Jeździec || HTTYDحيث تعيش القصص. اكتشف الآن