Rozdział XXXVII

427 11 0
                                    

Chcąc zapełnić czymś resztę dnia, postanowiłam doprowadzić swoje mieszkanie do porządku. Choć w moim życiu panował bałagan, to niech, chociaż moje otoczenie będzie ogarnięte. Pomyślałam, wyciągając odkurzacz z szafki. Po skończonej pracy sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę. Zamiast niej zobaczyłam tylko kilka nieodebranych połączeń od Artura i Jessic. Zaniepokoiło mnie to, dlatego obrazu postanowiłam oddzwonić.

- Hallo. - Odezwał się słaby głos po drugiej stronie.

- Cześć Jess. Dzwoniłaś do mnie. Cos się stało?

- Cześć Lili. Tak dzwoniłam. Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - Urwała, a ja słyszałam, tylko jak mówi do kogoś moje imię, zapewne do Sama.

- Co się dzieje? Mów. - Zaczęłam sie denerwować

- Chodzi o Jamesa.

- Co z nim?

- Miał wypadek. Jesteśmy w szpitalu Św. Augusta. - Usłyszałam głos przyjaciółki i poczułam jak uginają sie pode mną kolana. - Lili jesteś tam jeszcze?

- Tak, jestem. Wiem, gdzie to jest. Już do was jadę. - Rzuciłam tylko, rozłączając się.

Nie wiele myśląc, chwyciłam za kluczy i wybiegłam z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę szpitala. Wiedziałam dokładnie gdzie jechać, dlatego już po kilkudziesięciu minutach stałam przed głównym wejściem. Spojrzałam w górę i ujrzałam tak dobrze znany mi napis, przynoszący ze sobą tak wiele złych wspomnień. Nie jestem nawet w stanie policzyć, ile razy przekraczałam próg tego budynku, gdy mój ojciec chorował. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.

- Dzień dobry. Szukam Jamesa Hermana. Miał wypadek i został tu przywieziony. Może mi pani powiedzieć gdzie go znajdę. - Zapytałam uprzejmie kobietę siedzącą w recepcji.

- Jest pani z rodziny? - Zapytała znudzona pielęgniarka.

- Nie. - Odpowiedziałam szybko.

- W takim razie nie mogę udzielić pani żądnych informacji. - Rzuciła, nawet na mnie nie spoglądając.

Nie wiem czego sie spodziewałam, przecież znałam szpitalne procedury. Mimo wszystko i tak się zdenerwowałam. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wcisnęłam zieloną słuchawkę przy imieniu Artura.

- Słucham? - Odebrał niemal natychmiast.

- Artur jestem w szpitalu, ale nie chcą mi powiedzieć gdzie leży James. - Mówiłam szybko.

- Gdzie jesteś? - Usłyszałam pytanie, po drugiej stronie.

- Przy głównym wejściu. - Odpowiedziałam.

- Zaraz po ciebie przyjdę. - Oświadczył, rozłączając się.

Nie musiałam na niego długo czekać. Z daleka widziałam, jak zbliża się w moją stronę, jednak w jego postawie było coś nie tak. Zawsze wyprostowany górujący nad innymi teraz szedł przygarbiony i niepewny.

- Co z nim? - Zapytałam gdy tylko Artur zjawił sie obok mnie.

- Jest na sali operacyjnej. - Odpowiedział łamiącym sie głosem, a ja poczułam, jak z mojego ciała uchodzi całe powietrze. - Chodź, zaprowadzę cię. Moi rodzice też tam są i Jess.

- Jak to się stało?

- Pijany kierowca wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle i uderzył w samochód Jamesa. Traf chciał, że uderzył w drzwi od strony kierowcy i ... - Przerwał gdy głos zaczął mu sie załamywać.

- Powiedz mi tylko czy z tego wyjdzie? - Spytałam gdy zbliżaliśmy sie do sali operacyjnej, przy której siedziała jego rodzina.

- Nie wiem Lili. Lekarze jak tylko go przywieźli, zabrali go obrazu na salę operacyjną i nic nam nie mówią. Nie wiem, co tam się dzieje.

Pożyłam rękę na ramieniu przyjaciela, chcą dodać mu chociaż trochę otuchy, na co on uśmiechną sie krzywo. Wiedziałam, że sie martwi zresztą jak wszyscy tu obecni.

- Dzień dobry Mary. - Podeszłam do kobiety, aby się z nią przywitać. W odpowiedzi objęła mnie tylko. Nie wyglądała najlepiej, miała zaczerwienione oczy, a włosy, które nosiła zawsze elegancko upięte znajdowały sie w nieładzie.

- Dzień dobry Edmundzie. - Zwróciłam się do mężczyzny, który jakby w przeciągu kilku godzin postarzał sie o kilka lat.

- Witaj Liliana. - Przywitał się ze mną mężczyzna, po czym ponownie usiadł na swoim miejscu.

Podeszłam do Jess uściskałam ja i usiadłam obok niej i jej męża. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując sie w drzwi sali zabiegowej. Minuty mijała nie ubłaganie, jedna za drugą, a my w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy nic. Ta nie wiedza dobijała nie tylko mnie, ale i rodziców Jamesa. Widziałam jak Edmund stara sie nie załamywać i być dobrej myśli, jednak z upływającym czasem przychodziło mu to coraz trudniej. Mary siedziała oparta o ramię męża, co jakiś czas przecierając oczy. Artur natomiast tępo wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, ściskając dłoń Jess, która powtarzała tylko, że wszystko będzie dobrze.

- Artur. Chodź ze mną. - Rzuciłam chłodno, na co on spojrzał na mnie pytająco. - Do cholery, ktoś musi coś wiedzieć. Poza tym twoim rodzicom przydałaby sie kawa.

Przytakną mi tylko głową, podnosząc sie z krzesła. Ruszyliśmy korytarzem w poszukiwaniu kogoś, kto byłby nam w stanie coś powiedzieć. Traf chciał, że gdy zbliżaliśmy sie do automatu z kawą, na naszej drodze staną młody lekarz, którego od razu zagadną Artur. Mężczyzna zbywał go jednak, że na razie nie może nam nic powiedzieć po operacja trwa.

- Panie doktorze, a mógłby pan, chociaż dowiedzieć sie jak długo to wszystko jeszcze potrwa. - Spytałam, zwracając jego uwagę.

- Niestety nie mogę państwu pomóc. - Odpowiedział, przyglądając mi się.

- Panie doktorze. Pan nie rozumie, tam jest mój narzeczony, a ja nie wiem co się z nim dzieje... - Zaczęłam płakać, co nie było trudne, zwarzywszy na fakt, że powstrzymywałam łzy od chwili gdy dowiedziałam się o wypadku. - Mój lekarz powiedział, że nie mogę się denerwować, bo ciąża jest zagrożona i powinnam leżeć, ale....

- Dobrze, proszę się uspokoić. Postaram się coś dowiedzieć i zaraz do państwa wrócę. - Mówiąc to, ruszył w kierunku sali operacyjnej.

Odwróciłam się w kierunku Artura, ocierając oczy i napotkałam jego zszokowaną minę.

- Co to było? - Wydusił z siebie po chwili.

- Sposób na wyciągnięcie informacji. Nie patrz tak. Nie jestem w ciąży z twoim bratem. - Oświadczyłam, biorąc kubek z kawą z maszyny.

Zdążyliśmy wrócić przed salę nim lekaż, którego prosiłam o informację, wyszedł na zewnątrz.

- Niestety nie dowiedziałem się za dużo. Mogę państwu przekazać jedynie, że kończ właśnie operować, a życiu pana Hermana nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo. Niedługo wyjdzie do państwa lekaż i przekaże wszystkie informacje. - Oznajmił, zostawiając nas ponownie samych.

Mój sekretWhere stories live. Discover now