8.

324 22 0
                                    

FELIX

Dzień jak codzień. Przez długie tygodnie, każdy poranek, każdy wieczór wyglądały dokładnie tak samo. Ciągła monotonia. Ona też potrafi źle oddziaływać na człowieka, o czym osobiście miałem szansę się przekonać.

Pobudka, ubranie się czy „zjedzenie czegoś", a dokładniej to oddanie jedzenia bezdomnym, którzy mieli ogromne szczęście, że mieścili się niedaleko naszego mieszkania. Często nie miałem ochoty na nic. Wiedziałem, że to źle, lecz nic nie mogłem na to poradzić.

Dokładnie tak było też tego ranka, gdy przemoczony powróciłem do domu. Natychmiastowo poszedłem się przebrać, aby następnie móc położyć się na łóżku i tak po prostu gapić się w sufit.

Mój obecny stan, przede wszystkim spowodowany był tą jedną osobą, której się... boję? Śmiało mogłem przed sobą stwierdzić, iż Hyunjin najzwyczajniej w świecie wprawiał mnie w niepokój.
Niby nie powinienem się przejmować oszczerstwami kierowanymi w moją stronę, ale naprawdę nie potrafiłem. Ostatnim czasem to wszystko trafia we mnie ze zdwojoną siłą.

Gdybym tylko mógł zniknąć na parę godzin, parę dni... - ta ostatnia myśl urodziła wspaniały pomysł, który od razu chciałem zrealizować.

Nie myśląc nazbyt o wszystkich potencjalnych konsekwencjach - postanowiłem.

Szybko zrzuciłem z siebie koc, którym byłem w całości przykryty i zerwałem się ze swego materaca. Stanąłem przed szafą, na oślep wziąłem kilka ubrań i zebrałem w jedno miejsce resztę niezbędnych rzeczy. W całości już spakowany, taksówką udałem się na lotnisko, gdzie niewiele zastanawiając się, kupiłem pierwszy lepszy bilet.

Nie miałem pojęcia, co mnie czeka, lecz byłem przekonany, że coś dużo lepszego niż w tym miejscu. Oczekując na samolot, nie mogłem uwierzyć, jak udawało mi się wytrzymywać w tym mieście. Każda najmniejsza rzecz przypominała mi o tym chłopaku. Inny zaś, nie ułatwiał niczego, ciągle wypominając mi wszelkie wady oraz błędy. Z perspektywy, już prawie podróżującego, poczułem się wolny. Wyzwolony od wszelkiego zła, jakie gotował mi Seul.

Czułem, że od chwili wylotu, nastąpi moment, w którym będę w stanie poukładać wszystko w swojej głowie na nowo.

BANG CHAN

Właśnie zmierzałem w kierunku domu Felixa. Chciałem podjąć kolejną próbę rozmowy, bo być może chłopak przemyślał kilka spraw. A jeśli nie, to po prostu pragnąłem zobaczyć, że jego nastrój znacznie się poprawił. W tamtej chwili nie marzyłem o niczym innym.

Nagle, ku mojemu zdziwieniu, zauważyłem w oddali jakąś nieznajomą postać ubraną cało na czarno, która co i rusz rozglądała się na boki. Panowała lekka mżawka, więc bardziej naciągnąłem kaptur na swą głowę i spuściłem z tej osoby wzrok.
Nie przejąłem się tym zbytnio, bo ta dzielnica do bezpiecznych nie należała. Więc napotkanie takich ludzi tutaj, uchodziło wręcz za normę.

Kiedy już przyszedłem pod drzwi mieszkania chłopaka, otworzyła mi jego mama, która cała zapłakana trzymała list w dłoni i cała się trzęsła...

„Droga mamo, tato, Olivio oraz Chanie (bo wiem, że on również to przeczyta) muszę na jakiś czas wyjechać, nie wiem gdzie zmierzam i kiedy wrócę. Wiem, iż właśnie tak muszę i nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji.
Kocham was bardzo!
Ps. Nie martwcie się, poradzę sobie".

Trwałem tak trzymając papier w dłoni, dopóki z zatrzęsienia nie wyrwała mnie kobieta. Podała mi komórkę. Policja. Jedyne co byłem w stanie z siebie wydusić to to, że uciekł... Felix uciekł i niewiadomo gdzie jest.

Nie spędziłem w mieszkaniu państwa Lee już wiele czasu. Wyszedłem z bloku i nadal będąc w niemałym szoku, wykonałem pewien telefon. Na moją prośbę, w niedługi czas później, kilka sportowych samochodów zatrzymało się tuż nieopodal budynku. Szybko odnalazłem ten należący do Soobina i do niego właśnie, wsiadłem.

- A więc co jest takie pilne, że pan Bang musiał włączyć w to aż nas? - zaśmiał się odjeżdżając. Przymknąłem oczy starając się uspokoić, co powoli udawało się. Chwilę później odetchnąłem i odpowiedziałem:

- On zniknął - tylko tyle powiedziałem wpatrując się słabo przed siebie. Coraz bardziej czułem się jak nie na tym świecie. Nagle deszcz przybrał na sile, poczęło grzmieć. Pierwsza łza spłynęła po mym policzku. Zaraz za nią kolejna, i kolejna.
Chłopak siedzący obok mnie, który do tej pory podśpiewywał pod nosem, mając przy tym frajdę z zawrotnie szybkiej jazdy, zamilkł. Pięść jednej dłoni spoczywającej na kierownicy zacisnęła się i młodszy przez pewien czas nie odzywał się.

- J-jak to zniknął, co, tak nagle? Rozpłynął się w powietrzu czy jak?

- Nie wiem do cholery! - moje emocje w tym jednym momencie wzięły górę i poczułem dziwny ucisk w gardle. - Naprawdę nie wiem... - dodałem niemalże szeptem, w bardzo niewyraźny sposób. Słone krople w dalszym ciągu moczyły moją skórę.

Soobin już wiedział, zauważyłem to. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, szczególnie, że jako jedyny miał pojęcie o absolutnie wszystkim. Nikt dookoła nas nie był niczego tak bardzo świadom.

Siedzieliśmy w tym przecież razem, praktycznie od początku. Kto jak nie on miałby wiedzieć?
Ale przede wszystkim miał pojęcie, iż była to walka o życie i śmierć tego jednego chłopca...

Przez łzy zobaczyłem jak wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił. Był zdeterminowany jak nigdy dotąd. Maksymalnie przyspieszył i chwycił za swój telefon. Po jednym sygnale osoba zza słuchawki odebrała i chłopak przekazał jej, aby cała reszta udała się po chłopaków i przywieźli ich już na miejsce. Wiedziałem o czym oraz o kim jest mowa. Widząc siłę jaką odnalazł w sobie mój towarzysz, stwierdziłem, że nie mogę postępować w ten sposób.

Otarłem ostatnie łzy z mej twarzy i przybrałem naturalny wyraz twarzy. Wyglądałem teraz jakby nic nigdy i ceniłem sobie tę umiejętność. Soobin, gdy skończył rozmawiać spojrzał na mnie kątem oka. Skinął pewnie głową, co powtórzyłem i to było dla mnie pewną obietnicą z jego strony oraz taką złożoną samemu sobie.

Musiałem być silny, musiałem chronić moich braci za wszelką cenę, nie mogłem pozwolić, by i tym razem się nie powiodło.

Gdy zaparkowaliśmy przed posiadłością, zobaczyłem wiele dobrze znanych mi osób, z którymi pracowałem od zawsze. Zajmowali się oni własnymi obowiązkami, które trzeba przyznać, że zawsze wykonywali bardzo skrupulatnie i profesjonalnie.
Każdego mojego pracownika niegdyś dokładnie sprawdziliśmy oraz przeszkoliliśmy. Należeli do mnie sami profesjonaliści z czego byłem bardzo dumny. Wszyscy byli mi tu znani praktycznie jak własna kieszeń. Nawet nie zdawałem sobie do tej pory sprawy, jak przez ostatnie długie tygodnie brakowało mi tych osób i tego miejsca...

Wtem podszedł do mnie Min, który przerzucał z ręki do ręki pistolet. Westchnąłem i zmęczenie powiedziałem:

- Tyle razy ci mówiłem, że to naprawdę nie jest zabawka.

- Spokojna głowa szefie, my nie o tym. Sprawdziliśmy magazyn z bronią i uzupełniliśmy to, co byliśmy w stanie, ale mimo to, jest tam trochę ubytków. Mógłbyś kiedyś tam zerknąć czy coś - dokończył i w tej chwili na posesję wjechały samochody chłopaków od Soobina, którzy mieli ze sobą gości. Min na pożegnanie powiedział jeszcze:

- Widzę cię później u nas! - i odszedł w stronę tyłów posiadłości, za którą znajdował się między innymi wspomniany magazyn.
W momencie, gdy przyglądałem się wychodzącej z pojazdów reszcie i witającym się z nimi Soobinem, jakby znikąd pojawił się tuż obok mnie Hyun. Spojrzałem na niego i wiedziałem, że coś jest nie tak. Był wręcz przerażony.

- Szefie, niedobrze się dzieje. Oni będą go mieli. Będą mieli nas wszystkich - podkreślał każde słowo. Nie musiałem słychać niczego więcej, gdyż doskonale wiedziałem o co chodzi.

- Prowadź - stanowczo powiedziałem, mężczyzna skinieniem głowy przytaknął i szybko zaprowadził mnie na miejsce.

Teraz zaczynała się cała zabawa.

Cause even if it kills me, Never let you go  Onde histórias criam vida. Descubra agora