6. Pustka

508 26 39
                                    

Ulicami wędrują ostatnie na dziś promienie słońca, kolejne piątkowe popołudnie dobiega końca, powoli zapada zmrok.

Do północy zostało jeszcze kilka godzin, więc okolica jest pusta, bo mieszkańców na próżno tu szukać. Zdecydowana większość budynków jest opuszczona i tak zniszczona, że renowacja byłaby nieopłacalna, a reszta to zaledwie szkielety, metalowe konstrukcje, na których wykończenie władzom zabrakło funduszy.

Patrząc na to, ciężko się dziwić takim określeniom, jak „miasto, które przeżyło własną śmierć". To niesłychanie przykry widok.

W użyciu pozostała jedynie droga osiedlowa, która dzięki swojej długości i kształtowi stała się prowizorycznym torem wyścigowym. Może nie jest to najwyższej klasy asfalt, ale spełnia zadanie.

Siedzę na krawędzi dachu ze spuszczonymi nogami. Wysokość, na jakiej się znajduję, nie przeraża mnie, a wręcz przeciwnie fascynuje. Jest coś intrygującego w myśli, że jeden zły ruch może mieć tragiczne skutki.

Boże, o czym ja myślę?

Dłonie drżą, gdy wybieram jego numer, dość długo waham się przed wciśnięciem „zadzwoń". Nie robię sobie wielkich nadziei, w sumie to nie robię ich sobie wcale.

Odzywa się pierwszy sygnał, a mnie aż robi się zimno.

Kolejny... I kolejny...

– Osoba, do której dzwonisz ma wyłączony telefon bądź jest niedostępna – oznajmia nagle automatyczny głos w słuchawce. – Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału.

Nie zostawiam jej, przecież i tak nie odsłucha.

Od naszej ostatniej rozmowy minęły zaledwie cztery dni, możliwe, że emocje jeszcze mu opadną i uda się wszystko naprawić. Ale „możliwe" wcale nie znaczy „prawdopodobne".

Życie nauczyło mnie, by oczekiwać najgorszego, bo takie scenariusze częściej się spełniają. Te pozytywne jakoś nie mają chęci wychodzić z czysto hipotetycznej strefy.

Chowam telefon do kieszeni. To i tak bez sensu.

Obawiam się, że mówił całkiem poważnie, twierdząc, że moje obawy były słuszne, i nie był to wcale wpływ impulsu, tylko dokładnie przemyślane słowa, z konsekwencji których, doskonale zdawał sobie sprawę.

Nie znaczyły one „za kilka dni mi przejdzie i będzie po staremu", a raczej coś w stylu „zawiodłem się na tobie, zdradziłaś moje zaufanie i nie chcę cię znać".

Takie przynajmniej mam wrażenie.

Nagle ponad dźwiękami martwego miasta przebija się przeraźliwe skrzypienie otwieranych drzwi, tych prowadzących na klatkę schodową.

Jedynym źródłem światła w okolicy jest szereg lamp umieszczonych po obu stronach, niektóre z nich nie świecą wcale, a pozostałe tak migotają niepewnie, jakby miały to być ostatnie chwile ich żywotu. Poza ulicą oświetlona jest jedynie krawędź dachu, im dalej od niej odejść, tym mniej widać.

Mimo to wpatruję się w ten mrok i uważnie nasłuchuję. Ktoś stoi nieopodal mnie. Przez moment w bezruchu, potem po metalowej blasze niosą się kroki, stawiane powoli i ostrożnie.

Przysiadam w pozycji, z której będę w stanie szybko się podnieść, gdyby zaszła taka potrzeba.

Mimo panującego chłodu, po moim czole spływa kilka kropel potu. Odruchowo wstrzymuję oddech, czekając na kolejny ruch ze strony nieznajomego.

Podejrzanie się zachowuje, długo ukrywa w cieniu, to mnie, delikatnie mówiąc, niepokoi. Ale na razie nie zrywam się do ucieczki, po prostu czekam.

Po paru krokach przestaje się wahać i nabiera tempa. Odległość między nami maleje w przeciwieństwie do szybkości bicia mojego serca.

WINA [ZAKOŃCZONE]Место, где живут истории. Откройте их для себя