32-33. Blizny

269 13 2
                                    

Maj 2019

– Widzimy się w przyszły piątek – informuje mnie doktor Addaway, gdy szykuję się do opuszczenia gabinetu.

– Która to miała być godzina?

Mówiła mi jakieś trzy razy, a i tak zapomniałam.

– Szesnasta trzydzieści, mamy czas do zamknięcia. Na wszelki wypadek zarezerwowałam trochę więcej czasu. Nie chcę, żebyśmy znów musiały przerwać w kluczowym momencie.

Kiwam głową na znak, że rozumiem.

– W porządku, to... Ja już pójdę. – Otwieram drzwi, a te lekko skrzypią, odbijając się od futryny. – Do widzenia.

Przechodzę długim korytarzem w stronę głównych drzwi. Przystaję na moment obok przeszklonych drzwi prowadzących do innej części budynku. Szyba jest zasłonięta żaluzją szybą, dlatego wyraźnie widzę swoje odbicie, a jeszcze wyraźniej czarne plamy ciągnące się od dolnych powiek do policzków.

Mogłam się spodziewać, że tusz do rzęs zbyt długo nie pozostanie na swoim miejscu, zwłaszcza przy tylu wylanych łzach.

Dosłownie pięć minut przed końcem zaczęłam ryczeć jak głupia i to z każdego możliwego powodu – smutku, złości, szczęścia. To była chyba najbardziej terapeutyczna cześć tej terapii.

Wychodzę na zewnątrz, gdzie witają mnie powiewy chłodnego powietrza. Czuję je nawet przez bluzę, co jest bardzo przyjemnym uczuciem, bo w środku panowała straszna duchota.

Potrzebuję chwili, by wrócić do rzeczywistości, póki co zupełnie nie kontaktuję. Rozglądam się po okolicy, lecz moje oczy nie wychwytują zbyt wielu interesujących rzeczy. Pustki na chodnikach, pustki na ulicach... Chociaż jednak nie do końca.

Normalnie nie cieszyłabym się, że mam towarzystwo, ale jego obecność jakoś szczególnie mi nie przeszkadza.

Michael podchodzi do mnie, gdy tylko zdaje sobie sprawę z mojej obecności.

Zdecydowanie nie powinnam się tak cieszyć na jego widok. Nie powinnam się wcale cieszyć.

– Chyba byliśmy inaczej umówieni.

Miałam do niego zadzwonić, gdy wyjdę od terapeutki, by dopiero wtedy się umówić na spotkanie. Co prawda wspomniałam mu, gdzie mieści się gabinet doktor Addaway, ale nie sądziłam, że tu przyjedzie.

A raczej przyjdzie, bo nigdzie nie widzę jego auta.

– Jesteś pieszo?

Parking jest prawie pusty, więc odpowiedź jest w sumie oczywista. Jeśli rzeczywiście przyszedł na piechotę, to go podziwiam, bo stąd do jego mieszkania jest naprawdę daleko.

– Nie, zostawiłem auto trochę dalej, bo musiałbym nadrabiać sporo drogi, żeby stąd wyjechać.

Trzeba przyznać, że to całkiem logiczny powód. Drogi wewnętrzne w tej dzielnicy to istny labirynt, w większości są one jednokierunkowe, więc dotarcie do głównej ulicy często wymaga zadania sobie niemałego trudu.

– Słusznie. Czasem się zastanawiam, kto to projektował. A raczej po ilu głębszych projektował.

Parska cichych śmiechem na mój żart. Choć w sumie tylko w połowie był to żart, bo tak naprawdę bardzo dużo w nim prawdy.

– W takich momentach cieszę się, że nie prowadzę.

– Co?! Jak to?

Niech żałuje, że nie widzi własnej miny. Przyznam, że trochę bawi mnie ta reakcja.

WINA [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz