37. Złamane zasady

140 10 24
                                    

– Mitchell, muszę wyjść wcześniej. Zamkniesz?

Odkładam narzędzia na bok i zerkam na Carlosa.

– Nie ma problemu.

– Dzięki, tylko błagam, nie siedź po godzinach, bo i tak ci za to nie płacę.

– Postaram się.

I tak nie miałam zamiaru siedzieć tu dłużej, niż muszę. Od tamtego zdarzenie wolę nie wracać sama po zmroku, a pracę kończ mniej więcej pół godziny przed całkowitym ściemnieniem. Letnią porą, gdy dni będą dłuższe, nie będę musiała aż tak się spieszyć, ale póki co nie mam innego wyjścia.

– Nie. Nie ma „Postaram się", kończysz zmianę i wychodzisz.

Ale po co te nerwy?

– Okej, dobra... Nie musisz krzyczeć.

Marszczy brwi w zdziwieniu. 

– Przecież nie krzyczę.

– Chodziło mi o...  Nieważne. Zamknę i przed wpół do siódmej już mnie nie będzie.

W odpowiedzi dostaję tylko zgodne skinięcie głową. Dobre i to.

Kiedy szef znika z mojego pola widzenia, mogę wrócić do przerwanego zajęcia.

Mija pierwsza godzina. Po wyważeniu kół mogę przystąpić do montażu. Najwięcej dłubaniny jest ze śrubami, bo w każdej feldze jest ich aż osiem, a ich dokręcenie wymaga ode mnie sporo siły.

Druga godzina. Żegnam się z Davidem, który również nieco wcześniej kończy zmianę. Gdy zostaję sama w ogromnym budynku, czuję jednocześnie ulgę i niepokój.

Trzecia godzina. Wszystkie dzisiejsze zlecenia mogę oficjalnie odhaczyć z listy do zrobienia, a te, które miały zaczekać do jutra, nie ukrywam, kuszą coraz bardziej.

Czwarta godzina. Sprzątam stanowisko pracy, powoli szykując się do wyjścia, gdy nagle słyszę dźwięk dzwonka zawieszonego nad głównymi drzwiami.

Zerkam na zegarek. Kwadrans do zamknięcia.

Kogo niesie o tej porze?!

– W czym mogę pomóc? – pytam jeszcze przed wejściem do poczekalni, dlatego dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, z kim mam do czynienia.

Tego już, kurwa, za dużo!

– Zamierzasz mnie teraz nachodzić w pracy?!

Jackson śmieje się szyderczo.

– Ależ skąd. Chcę mieć jedynie pewność, że nadal trzymasz język za zębami.

Słyszę cichy trzask kości, gdy gwałtownie zaciskam dłonie w pięści.

– Cóż, trzymam, a teraz żegnam. – Z trudem utrzymuję spokojny ton głosu. – Chyba że masz coś jeszcze do powiedzenia.

Podchodzi do mnie powolnym, nieco ostentacyjnym krokiem. Jeśli chce mnie nastraszyć, tym razem mu nie wyjdzie. Zaczyna działać schematycznie, każdorazowo stosuje te same techniki, dlatego już nie jest w stanie mnie onieśmielić.

Nie zmienia to jednak faktu, że w jego obecności zaczyna mi odbijać. Moja nadaktywna wyobraźnia podsyła mi całą masę scenariuszy, a jedyną różnicą między nimi jest ilość wylanej przeze mnie krwi.

– Tak się składa...  – Teraz dzielą nas zaledwie centymetry. – ...że mam.

Dopóki patrzę mu w oczy, nie ma nade mną żadnej przewagi. To gra, w której przegrywa ten, kto pierwszy przerwie kontakt wzrokowy, okazując niepewność, a co za tym idzie, słabość.

WINA [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now