7. "Jiang Cheng"

529 46 13
                                    

Brunet skłonił się jak powinien, okazując szacunek do lidera sekty Jiang. Drugi z mężczyzn nie zrobił tego, marszcząc jedynie brwi i prychając na ten widok. Od razu rozpoznał kto przed nim stoi, nawet jeśli ten wariat nie miał na sobie makijażu wisielca lub maski, jak zwykle ma w zwyczaju. Nie krzyczał też na prawo i lewo i nie ślinił się na widok byle czego, tak jak go zapamiętał. Zmienił się. Coś musiało za tym stać, bo inaczej to nie możliwe, że nagle ten szaleniec ma czysty umysł.

- Co ci się stało, Mo Xuanyu? - warknął, mając w gotowości Zidian.

- Liderze sekty Jiang, miło mi cię znów widzieć. Zdrowie przypisuje? Jak tam życie miłosne?- uśmiechnął się, zakładając dłonie na piersi i podnosząc głowę. Jiang Wanyin szlag trafił.

- Zaraz ci pokarzę! - warknął kolejny raz, a fioletowy bicz zabłyszczał w jego dłoni, kiedy się nim zamachnął.

Wei Ying stał dalej w swoim miejscu, wiedząc, że tak ulży swojemu bratu, nawet jeśli ten drugi nie uważa go już za członka rodziny. Czekał na uderzenie, patrząc w oczy Jiang Cheng, który jak zwykle był wściekły na cały świat. Nim nadszedł cios, jego oczy zabłysły czerwienią, na co drugi mężczyzna na chwilę się zatrzymał będąc w lekkim szoku. Domyślił się, że jest on demonicznym kultywatorem, dlatego będzie zmuszony go zabić tu i teraz. Nienawidził ich, gardził nimi, będąc przekonanym, że w ich ciele jest dusza jego zmarłego bara, Wei Wuxiana. Po raz kolejny się zamachnął, chcąc teraz zadać ostateczny cios, wymuszając wyjście duszy Wei Yinga. Jego atak przerwał lecący miecz, wbijający się zaraz w ziemię, ochraniając tak Mo Xuanyu.

- Bichen? - powiedział zdziwiony, od razu rozpoznając do kogo należał miecz. Jego właściciel zjawił się zaraz po tym, stojąc za uratowaną osobą. - Drugi Panicz Lan na prawdę pojawia się tam, gdzie jest chaos. Nawet w odlegle góry przyjdzie. - zaszydził, patrząc na niego i denerwując się na widok jego postawy.

Wei Wuxian spojrzał za siebie, również rozpoznając mężczyznę. Spodziewał się więcej czasu zanim znów się spotkają, jednak jego plan po raz kolejny poszedł się kochać. Westchnął na jego widok, jednak odszedł na bok, kiedy ten chciał przejść i skłonił głowę, gdy go mijał. Zaraz do niego dołączyli juniorzy z sekty Lan, kłaniając się przed liderem sekty Jiang.

- Liderze sekty Jiang. - zaczął Lan Sizhui gdy tylko się podniósł. - Nie sądzisz, że jest to lekką przesadą by rozwieszać aż tyle sieci na górze Dafan? Jest to trochę uprzykrzające innym kultywatorom, którzy w nie wpadają. - zaczął ich problem, stając na równi z drugim Paniczem Lan.

- Nie moja wina jak w nie wpadną. Sami powinni uważać! - prychnął, zakładając ręce na piersi.

- Liderze sekty! Liderze sekty! - dobiegły ich krzyki jednego z uczniów z Jiang, który wybiegł nagle zza krzaków.

- Co się tak drzesz?! Mów o co te krzyki! - warknął zirytowany jego zachowaniem Jiang Wanyin.

- Sieci porozwieszane zostały nagle porozcinane przez niebieski miecz! Wszystkie sieci są zniszczone! - odparł szybko, wycofując się lekko w tył, nie chcąc oberwać wściekłością lidera sekty. Jiang Cheng spojrzał na Lan Wangji wściekle. Mocniejszy wiatr nagle zawiał, co dodało powagi ich sytuacji.

- Oczywiście sekta Lan zrekompensuje straty. - ponownie się skłonił Lan Sizhui, starając się załagodzić sytuację.

- Nie trzeba. - warknął, odwracając się od nich, chcąc odejść i znaleźć swojego siostrzeńca, by uważać na niego.

- Zaczekaj. - wypowiedział się po raz pierwszy Lan Wangji, przykuwając uwagę drugiego mężczyzny. - Na górze Dafan znajduje się potężny demon. Bądź ostrożny. - wyjaśnił swoim zimnym i spokojnym głosem.

- W wiosce Mo zaszło tam do nie małej masakry, gdzie zginęły trzy osoby. Przez naszą nie uwagę uciekł nam na górę Dafan. Jest niezwykle potężny i okrutny. Proszę na siebie i Jin Linga uważać. - dodał dla rozjaśnienia sprawy Lan Sizhui.

- Jak okrutne by nie było, to w porównaniu do Wei Wuxiana będzie zwykłą owieczką. - zakpił Jiang Cheng, zerkając ukradkiem na Mo Xuanyu, który w ciszy wszystkiemu się przyglądał i przysłuchiwał. - Ale żeby sam Hanguang-Jun nie dał rady go ujarzmić? - zaszydził z niego, odwracając na niego wzrok z lekkim uśmiechem.

- To nie wina Hanguang-jun! - dodał zirytowany Lan Jingyi.

- Nie wdawaj się w kłótnie. - zbeształ go, zerkając lekko za siebie. - Jest on pod postacią lewej ręki. Jeśli go znajdziesz, ostrzeż innych. - dodał, patrząc z powrotem na lidera sekty. W odpowiedzi dostał jedynie szydzące prychnięcie, po czym odszedł od nich.

The real Demon |Mo Dao Zu Shi|Where stories live. Discover now