31. Kierunek: Wieluń.

263 30 115
                                    


Obudziła się o szóstej. Wolała nastawić budzik nieco wcześniej, żeby uniknąć niepożądanych reakcji ze strony Pola. Bo przecież nie mieszkała sama. Za ścianą spała Karolina, która zdecydowanie nie byłaby zachwycona dobijającym się z samego rana sąsiadem, do którego – mówiąc delikatnie – nie pałała przesadną sympatią. Jej szefowa nie była zachwycona, że dowiedziała się w niedzielę wieczorem, że w poniedziałek nie będzie jednej z jej pracownic, ale na szczęście koleżanka z pracy zgodziła się przyjść tego dnia za nią, co nieco ją ugłaskało.

Umyła się, ubrała i wyprostowała włosy. Nie była w stanie niczego przełknąć. Żołądek miała ściśnięty z nerwów. Już sam fakt, że na miejsce miał ją zawieźć ten furiat napawał ją pewną dozą niepokoju, a do tego dochodził sam pogrzeb, prawdopodobne spotkanie z nowo odkrytą ciotką i, Bóg wie, z kim jeszcze.

Wyszła więc z miną umęczonego psa, natrafiając od razu na Roberta Pola, który stał przed drzwiami swojego mieszkania i opierając się o nie, zerkał raz po raz na zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku.

– Minuta spóźnienia – burknął na powitanie i nie czekając na nią, ruszył w dół po schodach.

Westchnęła głośno i podążyła za nim. Nawet nie miała ochoty odpowiadać. Wciąż nie poukładała sobie wszystkich nowości, jakie pojawiły się w jej życiu, więc była cicha i przygnębiona.

Stanęła przed czarnym, sportowym samochodem. Zobaczyła jak Robert pilotem wyłącza alarm, a potem otwiera jej drzwi. To ostatnie wprawiło ją w osłupienie. Robert Pol dżentelmen?

– Wsiadaj, głupia, przez ciebie napada mi do samochodu – warknął na nią z miejsca kierowcy, które już zdążył w międzyczasie zająć, a jej przeszło przez myśl, że te drzwi otworzył jej przez przypadek.

Wsiadła więc i rozejrzała się po obitym ciemną skórą wnętrzu. Facet musiał mieć jakąś obsesję na punkcie czarnego. W przeciwieństwie jednak do mieszkania w samochodzie panował wręcz pedantyczny porządek. Do tego pachniało jego perfumami. Męsko i zmysłowo.

– Ceglarek! – usłyszała tuż przy uchu i otrząsnęła się z zamyślenia. Spojrzała na niego pytająco, dostrzegając, że zdążył się już zirytować.

Uśmiechnęła się w duchu. Tak jakby był on kiedykolwiek pogodny i radosny. Patrzył teraz na nią, mrużąc ostrzegawczo oczy. Jak przyczajony jaguar. Dzikie zwierzę, czające się zza wysokich traw. – Pytałem, o której jest pogrzeb.

– O czternastej.

– Żarty sobie robisz? – wściekł się i spojrzał na zegarek. Było pięć po siódmej. – Po jaką cholerę jedziemy tak wcześnie?!

– To pan ustalił godzinę – przypomniała mu, obserwując jak ze złością przekręcił kluczyk i uruchomił silnik.

– Mogłaś mi podać jakieś szczegóły – burknął, wyjeżdżając z parkingu.

– Kiedy? Przecież wyrzucił mnie pan z mieszkania. Nawiasem, właśnie uniemożliwia mi pan, trzymanie się od pana z daleka.

– Masz rację. Powinienem cię przywiązać do tylnego zderzaka, wtedy odległość byłaby większa. Siedź cicho, próbuję się skupić na drodze!

Umilkła. Dotknęła dłonią chłodnego obicia fotela, na którym siedziała. Ten samochód musiał kosztować fortunę. Nie znała się na markach, ale zdecydowanie wyglądał na bardzo drogi. Gdzie pracował, że stać go było na takie rzeczy? Choć równie dobrze mógł mieć bogatych rodziców i dodatkowo być jedynakiem.

Spojrzała przez okno, na szybko przemykające elementy krajobrazu. Znów szarość owiła miasto. Idealna pogoda na pogrzeb. Poprawiła dłońmi włosy, przeczesując je lekko. Może robiła błąd? Może nie powinna jechać. Ale tak naprawdę cicho wierzyła, że pozna odpowiedź na pytanie „dlaczego?". Była też zwyczajnie ciekawa swoich korzeni. Tego świata, w którym mogła żyć. Ludzi, z którymi mogła teraz płakać w ich ramionach. A może miała brata lub siostrę? Może pozna ich na pogrzebie? Tylko co wtedy? Jak się poczuje wiedząc, że ich nie oddano a ją tak?

ŚwiatłocieńWhere stories live. Discover now