43. Prezentacja.

240 26 139
                                    

Samochód mknął przez mokre ulice ciągle zatłoczonego Wrocławia, skąpanego w mdłym świetle latarni. Wewnątrz znajdowały się dwie osoby. Mężczyzna i kobieta. Oboje pogrążeni we własnych myślach, starający się zapanować nad nerwami.

– Kto tam będzie? – zapytała, zakładając za ucho kosmyk wyprostowanych włosów i wolno skierowała swoją twarz ku niemu.

– Nie wiem – odpowiedział sztywno. – Mogą być wszyscy, a może być tylko Karski.

– Więc Alicja też może się pojawić.

Wolno skinął głową.

– To bardzo prawdopodobne. Zapewne liczy na twoją porażkę.

– Aha – mruknęła tylko i nastąpiła gęsta, nerwowa cisza, która towarzyszyła im aż do kresu ich trasy.

***

Robert Pol wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Chwilę siedział nieruchomo, wpatrując się pustym wzrokiem w kierownicę. W końcu przeniósł spojrzenie na nią.

– Nie wolno ci okazać strachu i słabości – poinstruował ją surowym tonem. – Wykonuj polecenia, nie sprzeciwiaj się, ale zachowaj pewność siebie.

Kiwnęła głową, mimo że to wszystko nagle wydało jej się abstrakcyjne i niewykonalne. Miała ich oszukiwać, grać... a może i zginąć. Tam mogło się wydarzyć wszystko. Wiedziała, że Pol będzie ją chronił do samego końca, ale co jeśli wszystko zawali i zginą tam oboje? Na myśl o tym ostatnim zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Zerknęła w bok, ale jego już przy niej nie było. Po chwili drzwi od jej strony otworzyły się, a on wyciągał ku niej swoją dłoń. Gosia podała mu swoją i wysiadła z samochodu. Jego twarz była napięta. Zamknął samochód i pozwolił jej wsunąć dłoń w swoje ramię. Chciał już na wstępie pokazać im, że traktuje ją niemal jak równą sobie. Gdy w to uwierzą, istnieje cień szansy, że już na początku zaczną inaczej na nią patrzeć.

Przeszli przez hol biurowca, gdzie mężczyzna skinął głową w kierunku portiera. Wsiedli do windy. Utkwiła wzrok w jego prawym profilu. Czarne oczy skupione były na drzwiach, ogolona twarz, wyraźnie zarysowana szczęka, nawet bez zarostu sprawiająca wrażenie drapieżnej. W przeciągu tego miesiąca zdążyli już się w jakiś sposób poznać, dotrzeć. Rzecz jasna on nie stał się mniej wredny, ale ona nauczyła się czytać między wierszami i odpłacać mu pięknym za nadobne.

Winda zatrzymała się, drzwi się rozsunęły.

– Idziemy – odezwał się cicho. – Masz broń?

Dotknęła okolic kieszeni swoje kurtki i kiwnęła głową.

– Tam wszystko może się zdarzyć, więc musisz być gotowa na wszystko – kontynuował, nie patrząc na nią. – Na wszystko – powtórzył z naciskiem i wyszedł na korytarz. Ona podążyła za nim. Starała się zapanować nad strachem, który nagle zaczął ją otaczać ze wszystkich sił, próbując przejąć stery. Czuła się jak w jakimś dennym horrorze. Korytarz był dość skąpo oświetlony, wszędzie leniwie kroczyły cienie, w sercu drżała trwoga.

Zatrzymali się przed tymi konkretnymi drzwiami. Mężczyzna czuł się niepewnie i źle. Nigdy dotąd tak się nie czuł. Nigdy nie miał takich wątpliwości i takiego syfu w umyśle. Gdy wyciągał dłoń zadzwonić niewidocznym dla osób postronnych dzwonkiem, który na polecenie Karskiego nie wiadomo po co zainstalowano, miał ochotę zabrać ją stąd i uciec w cholerę, jednak wiedział, że to niczego by nie rozwiązało.

Nacisnął, starając się nadać swojej twarzy pokerowy wyraz. Niech się dzieje.

Zginę lub przeżyję, nie ma trzeciego wyjścia – pomyślała.

ŚwiatłocieńWhere stories live. Discover now