Somebody to love // John Deacon

63 6 17
                                    

-John, musimy porozmawiać - zawołał przyjaciela Freddie

-Oh, dobrze - odpowiedział trochę zaniepokojony basista.

Ciemnowłosy energicznym krokiem przeszedł na bardziej przestronną przestrzeń, a Deacy podążał za nim. W końcu zatrzymali się na małej łączce przed hotelem.

-Stało się coś? - zdenerwował się szatyn

-Tak i nie - odpowiedział niejednoznacznie wokalista

-No więc, dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać? - teraz chłopak był już widocznie zestresowany

-Skarbie, chcę z tobą rozmawiać bo...- nie dokończył, bo zza jakiegoś krzewo-drzewa wyskoczył podekscytowany Roger dokańczając zdanie zaczęte przez Freda

-MIŁOŚĆ ROŚNIE WOKÓŁ NAS!

-Nie przeszkadzaj, blond małpo - zirytował się wokalista i rucham ręki zagonił go w stronę drzwi wejściowych.

-Kontynuując, czy nie zauważyłeś ostatnimi czasy dziwnego zachowania u Ashley? Zawsze była niesamowicie pewna siebie, sarkastyczna i zdecydowana. A przy tobie to zupełnie zanika. Staje się uprzejma i delikatna - przyjaciel sugestywnie uśmiechnął się, a twarz Johna pokrył lekki rumieniec. Przełknął ślinę i powoli odpowiedział
-Może, chyba tak. Nie wiem.
Uśmiech Freddiego poszerzył się jeszcze bardziej i sam chłopak zaczął się powoli oddalać. Gdy był już odwrócony tyłem do basisty, wesoło krzyknął

-Działaj, dziki Deacy!

John nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr. Stał w świetle księżyca, cały oblany intensywnym rumieńcem.
W myślach zadawał sobie pytania. Czy to, co mówi jego przyjaciel to prawda? Czy dziewczyna, którą pokochał od pierwszej rozmowy, czuje do niego to samo? Nie, to niemożliwe - zbył się w myślach. Jest moją najlepszą przyjaciółką, moją i całego zespołu. Zresztą, chyba bym to zauważył, prawda? Sam już nie wiem co myśleć. Ona woli takich jak Roger. Bezpośrednich i pewnych siebie flirciarzy. A ja? Ja ledwo jestem w stanie się odezwać do niej bez zająkania. Od zawsze wiedziałem, że nie będzie mnie chcieć. Zawsze byłem tego świadomy, ale moje serce tego nie pojęło. Po prostu, będę musiał jakoś nauczyć się z tym żyć. Przez 7 miesięcy dawałem sobie radę, to i potem dam.
Chłopak, pochłonięty myślami, nawet nie zauważył podeszła do niego wysoka, ruda dziewczyna.
-Hej, o czym tak myślisz? - John wzdrygnął się, gdy usłyszał głos

-Um, nieważne - Poczerwieniał, odwracając się w stronę rozmówczyni

-A może powinnam raczej zapytać, o kim? - uśmiechnęła się, ale myślami była zupełnie gdzieś indziej. Teraz Deacy może już walczyć o podium w konkursie na najdorodniejszego buraka - No więc kim jest ta szczęściara?

To ty - odpowiedział w myślach na pytanie przyjaciółki. Zaraz, zaraz. Dlaczego ona tak dziwnie na mnie patrzy? Chyba nie powiedziałem tego na głos... Co nie?

Zbyt wiele nie myśląc chłopak odwrócił się i zaczął biec. Coraz szybciej i szybciej,aż pod drzwi pokoju.
Szybko przekręcił klucz i wparował do pomieszczenia. Od razu rzucił się na wręcz królewskie łoże. No cóż, Freddie wybierał hotel.
Wybierając wygodną pozycję do leżenia zaczął płakać. Po prostu płakać, niczym małe, niewinne dziecko.
Jednak długo nie mógł napawać się tą chwilą, gdyż już po około 5 minutach usłyszał ciche pukanie do drzwi
-Proszę - odpowiedział po chwili. Wrota delikatnie rozchyliły się, a do środka wszedł nikt inny, jak sama Ashley. Nic nie mówiła, tylko podeszła i przytuliła Johna, któremu nadal łzy spływały po policzkach. Leżeli tak dobre 15 minut, gdy w końcu Deacy postanowił przerwać tę ciszę
-P-przepraszam - wyjąkał niepewnie - proszę nie złość się na mnie, ja nie chciałem tego mówić - po wypowiedzeniu tych słów znów wybuchł szlochem
-Nie przepraszaj i nie, nie jestem na Ciebie zła. Skąd w ogóle ten pomysł? Poza tym, bardzo dobrze, że to powiedziałeś, bo ja sama nie odzywazylabym się tego zrobić. O ile powiedziałeś to, co czujesz. No właśnie, a jeśli...
Nie zdążyła dokończyć, bo Deacon złączył ich usta w delikatnym pocałunku.
-Kocham Cię, Johnie Richardzie Deaconie urodzony 19 sierpnia w 1951 roku - wyszeptała w końcu dziewczyna
-Ja Ciebie też, Ashley Tersen

==========================

Ja pierdole, jaki to jest cringe. Ale chuj, fajnie było pisać.

=+=
po małych poprawkach czuję, że popełniłam błąd pisząc to

Mydło i powidło, czyli jak zabłądzić w literach Where stories live. Discover now