Ninth - ANNA

113 52 20
                                    

Podnosiła i opuszczała rękę, stojąc przed drzwiami błękitnego domu. Cofała się, po czym znowu robiła kroki w przód. Powtarzała te czynności jak zacinająca się maszyna przez przeszło dziesięć minut, odkąd wysiadła ze szkolnego autobusu. Najwyraźniej ojciec jej nie zobaczył przez okno, a doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz pewnie jej przyszła rodzinka razem wesoło przesiaduję, rozmawiając o niej lub o innych niedotyczących ją bzdetach.

Właściwie nie wiedziała, dlaczego się tak wahała.

No dobra. Doskonale wiedziała, ale nie chciała przed sobą samą przyznać, że się boi.

Bo dla niej strach był defektem. Hańbą. Przeszkodą.

Uniosła głowę z ciężkim westchnieniem. Przymknęła oczy i gdyby tylko wierzyła w Boga najprawdopodobniej zaczęłaby się modlić.

Drzwi zgrzytnęły. Spięła się cała, przybierając postawę gotową do ucieczki.

– Ann, co tu tak stoisz? Wchodź do środka. Dziewczyny już czekają.

Czyli jednak widział, jak wysiadła.

Mimowolnie przez jej ciało podreptały fale nieprzyjemnego gorąca, rozpoczynający swój kurs od żołądka do twarzy, rąk czy nóg. Ojciec zaprosił ją ruchem ręki, więc weszła do wnętrza domu, prostując się pozornie pewnie. Zmarszczyła gniewnie brwi i próbowała odzyskać kontrolę sprawdzoną metodą. Złość była dla niej ucieczką. Skutecznym rozwiązaniem.

Joseph prezentował się wzorowo w eleganckiej, błękitnej koszuli, wpasowującą się idealnie w kolor jego budynku. Zaczesał do tyłu włosy i z dużym wdechem, poczuła ostry zapach męskich perfum. Wyglądał świeżo, starannie wyszykowany, gdy tymczasem ona mogła się pochwalić założeniem wytartych jeansów i ulubionej szerokiej bluzy, pod którą dobrała zżółknięty, stary podkoszulek. O włosach nawet nie chciała wspominać. Choć wytłumaczenie jej wyglądu było proste – w końcu była w szkole. I jedyne o co się postarała ambitniejszego to makijaż.

Rzuciła plecak na podłogę i poprawiła bluzę zaraz po okularach. Ojciec uśmiechał się miło, udając lub rzeczywiście nie widząc starannie wykreowanego spojrzenia Anny, wypełnionego pretensjami i nienawiścią. I tak stali, praktycznie nieruchomo przez kilka sekund, które wydawały się wiecznością.

– Chodź. – Klepnął ją w ramię dla otuchy, której w ogóle nie poczuła. – Zapoznam cię. Pamiętaj, to miłe dziewczyny.

"Powtarzanie tego nic nie zmieni", myślała z przekąsem.

Zacisnęła wargi niechętnie, ale poszła za ojcem w kierunku nowocześnie urządzonego salonu w kolorach popieli i czerwieni. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, gdy wyszła zza ściany wprost do pomieszczenia, to dwie blondwłose, gęste kłaki należące do sylwetek w podobnych rozmiarach, z podobnymi twarzami, z podobną, protekcjonalną postawą usadowionych na wielkiej, skórzanej, bordowej sofie. Różnił ich tylko wiek, który zarysował się w pełniejszych kształtach czy dojrzalszych rysach twarzy kobiety po prawej stronie. Jednak to nie to najbardziej zmartwiło Annę.

Stanęła jak wryta na środku pokoju, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w nastolatkę.

O nie.

Nie.

Nie.

Nie.

– Poznałaś już Shannon? – zwrócił się do niej ojciec, nieco pochylając się do Anny.

Dziewczyna zmierzyła ją zimnym spojrzeniem. Po kpiącym uśmiechu i bezwstydnych propozycjach zniknął ślad. Została tylko lodowata niechęć, którą Anna intensywnie odwzajemniała.

Sins of Youth [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now