Eleventh - SUSAN

72 34 27
                                    

Śniadanie było już przyszykowane na stole. W ciasnej kuchni urzędowało sześciu ludzi: Susan, dwójka rozbrykanych dzieci, rodzice, starsza siostra i stary kundel Junior – jasnowłosa mieszanka labradora z inną niezidentyfikowaną rasą, niegdyś znaleziony przez Susan na ulicy, a teraz wierny przyjaciel i maskotka rodziny Sole.

Żółć podeszła jej do gardła, gdy spojrzała na pudełko z paskudnie tuczącą kanapką w środku: z masłem orzechowym i dżemem. Rarytas, który często szykowała jej mama, a na który nie mogła sobie pozwolić. Bomba kaloryczna, nad którą mieniły się cyfry niechcianego tłuszczu. Susan na ogół nie miała dobrej pamięci i nigdy nie była najlepsza z algebry.

Gdyby jednak wszystko było przeliczane na kalorie, mogłaby zostać mistrzynią stanu.

Zabrała niechętnie pudełko śniadaniowe, podziękowała mamie, całując ją w policzek. Potargała po włosach dzieciaki, machnęła ojcu i starszej siostrze ręką, a psa pogłaskała wzdłuż masywnego tułowia. W tym samym czasie ubierała niezdarnie znoszone trampki w dwóch różnych kolorach. Susan na ogół ubierała się dość kreatywnie. Artystyczna dusza nieraz pchała ją do nietuzinkowych akcesorii czy doboru kolorów. Przyciągała uwagę również szerokimi ubraniami, zakrywającymi jej całe ciało nawet w największe upały. "Nie jest jej gorąco?", dziwili się, lecz niewielu było dane poznać prawdę.

Kanapka w torbie zdawała się wypalać szorstki materiał, promieniując swoją obecnością. To zaś nasilało natrętne myśli o wyrzuceniu posiłku do kosza.

Ale dobre serce Susan odziedziczone po babce, nie pozwalało marnować jedzenie i bagatelizować starań swojej mamy. Po drodze do szkoły, walczyła ze sobą czy jej nie zjeść od razu, a w szkole postarać się jej pozbyć jak najszybciej z organizmu. Sam zapach, wydobywający się z nieszczelnego opakowania, ściskał jej żołądek z głodu, ze stresu i z obrzydzenia.

Była skrajnością, kiedy chodziło o jedzenie.

I przez to wariowała.

Wykrzywiała palce, przebierając szybko nogami. Do liceum miała raptem pół kilometra. To było za mało, gdy chciała spalić zbędną tkankę.

Musiała coś chwycić. Czymś się zająć. Wziąć ołówek w ręce i rysować, żeby choć trochę ulżyć zniecierpliwieniu własnego szaleństwa. Była geniuszem anatomii. Poświęciła jej tyle uwagi, że mogłaby z tego wykładać na największych uczelniach artystycznych w Stanach Zjednoczonych. Znała doskonale naturę ciała. Szkoda, że tej teorii nie umiała dostosować pod siebie, a piwne oczy miały zakrzywioną percepcję wyłącznie na jej cielesność. Wiedziała, że niektóre aspekty są naturalne i piękne, i potrafiła to dostrzegać u innych ludzi.

Ale nigdy u siebie samej.

Czy gdyby w podstawówce nie przezywano ją "świnką Pepą", a ówczesna przyjaciółka nie odwróciła się od niej plecami, czy byłaby teraz inną osobą? Szczęśliwą, akceptującą siebie w chociaż marnych dwudziestu procentach? Czy byłaby choć trochę bliższa do pojęcia normalności?

Potarła nerwowo ręce o materiał szerokich jeansów. Nierozpinana bluza w rozmiarze XXL zręcznie zakrywała ich część i tyłek, będący również jednym z głównych kompleksów Susan. Ale właściwie co nim nie było?

Pierwszą lekcją była algebra, więc energicznie powędrowała do sali, co mogło przypominać bieg z mini skokami. Wewnętrzne napięcie szukało ujścia w postaci takich drobnych nad-aktywności.

– Sue!

Odwróciła się i gdy zauważyła Ann, spięte ramiona nieco się rozluźniły, a lekki uśmiech wpłynął na bladą twarz.

– Ann! Widzę, że z sukcesem dotarłaś do sali profesora Gartner'a. Moje lekcje się na coś przydały. – Mrugnęła do niej. Wciąż będąc w ruchu przez małe okrążenia tułowiem. Nie dziwiła się, że dla osób trzecich mogła uchodzić za hiperenergiczną osobę albo posiadaczkę ADHD.

Sins of Youth [ZAWIESZONE]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora