XLIII

441 46 28
                                    

Nikt nie miał wątpliwości; Huncwotów pojebało do reszty. Ostatecznie utworzyły się dwa obozy - James i Peter, instynktownie poruszający brwiami, rzucający głupimi żartami i wielce uradowani tym, co zobaczyli tamtego ranka, oraz Remus i Syriusz, zaprzeczający wszystkiemu, twierdzący, że ci drudzy nie mieli czego zobaczyć, bo nic się nie wydarzyło. Zaczęło się niewielkimi sprzeczkami w pokoju wspólnym, a skończyło na siedzeniu osobno w wielkiej sali. Obozy te dodatkowo przestały spędzać ze sobą nawzajem czas. Ci pierwsi wkurzali się, że Łapa i Lunatyk nie chcieli się przyznać do tego, co do siebie czują i szczerze porozmawiać. Drudzy natomiast byli zdenerwowani, że czegokolwiek by nie zrobili, zostaną uznani za parę. Evans przyznawała i jednemu i drugiemu obozowi rację, podczas gdy załamywała się nad ich głupotą. To był naprawdę idiotyczny powód do kłótni.

Łapa i Lunatyk postanowili doprowadzić swoich przyjaciół do czystego szaleństwa. Ułożyli sobie już plan: będą robić tego typu rzeczy częściej i z większą intensywnością, co miało przyprawić ich przyjaciół o obłęd. Wdrażali właśnie w życie pierwszy etap. Był wtorek, a oni spokojnie szli przez szkołę trzymając się za ręce. Peter patrzył na nich z założonymi rękami i grymasem.

- Co tam, gryzoniu? - zapytał Syriusz, gdy tylko do niego podeszli. Puścił mu oczko.

- Nie sprowokujecie mnie. Nie. Ma. Opcji. - wycedził Pettigrew, zdecydowanie niezadowolony. On i Potter nie mogli tego znieść. Byli przekonani, że ta dwójka jest razem. Dlaczego ich przyjaciele nie mogli po prostu się przyznać?

- Nie rozumiem, o co ci chodzi - zaczął Lupin, udając zdezorientowanie. - To bardzo komfortowe. W Hogwarcie zaczyna się już robić zimno, a my dzielimy się ciepłem.

- To dzielcie się tym ciepłem, ale...

- Nie, nie, nie, żadnych ale. Ogrzać twoje rączki też?

Peter spojrzał na swoje czerwone dłonie. Mieli trochę racji, było zimno.

- Tak, poproszę.

Stali tam więc, w kółku, trzymając się w trójkę za ręce, wyglądając trochę jak jakaś sekta. James, gdy przechodził obok, o mało nie dostał zawału.

- Jesteście jacyś pojebani?! - wykrzyczał w szoku. Miał szeroko rozłożone ręce, dokładnie tak, jakby coś go przed chwilą odrzuciło do tyłu i próbował złapać równowagę.

- O co ci chodzi?

Potter podniósł się, by stać prosto, a jego twarz zobojętniała. Zrozumiał już, że jego przyjaciele nie odprawiali rytuałów.

- Chora akcja, myślałem, że was opętało. Ale mam do was w sumie interes.

- Ja się boję interesów z tobą. - Lupin próbował się wykręcić, ale Rogacz mu przerwał.

- Nie no, serio, sprawę mam - powiedział tak łagodnie, jak mówił bardzo rzadko. - A w zasadzie, to bardziej moja mama ma. Chciała was wszystkich na święta zaprosić.

Widząc otwierające się usta przyjaciół, znów im przerwał, wyciągając zdjęcie matki z kieszeni. Wystawił je przed siebie, by im je pokazać.

- Nie macie serca jej odmówić. Nie ma chuja, że możecie przeciwstawić się tak pięknej kobiecie.

Zdezorientowane twarze przyjaciół zasygnalizowały mu, że czas schować zdjęcie. Następnie więc stał tam szczęśliwy i dumny, z założonymi rękami. Peter zastanawiał się później przez kilka dni, skąd i dlaczego Rogacz miał yo zdjęcie przy sobie.

- Wiesz co? - zaczął Black. - Szkoda, że tego piękna po niej nie odziedziczyłeś.

Uśmiech Pottera odwrócił się do góry nogami, co u reszty wywołało falę śmiechu.

- A ciebie twoja nie kocha, mówiła mi wczoraj jak ją ruchałem.

- Za daleko.

- Nie wiem, w jaki sposób ci wytłumaczyć, że to nie był żart. - James zaczął wtedy uciekać przed goniącym go Syriuszem.

- To jak? Jesteśmy pojednani? - Lunatyk zapytał Glizdogona, gdy zostali sami. Miał nadzieję, że będzie mógł znów spędzać czas z przyjaciółmi.

- Jasne, jeśli się przyznacie, to tak.

Wtedy Lupin zrozumiał, że dalsza dyskusja nie miała sensu, więc bez słowa skierował się do dormitorium.

Po około godzinie on i Syriusz siedzieli przy stole w pokoju wspólnym załamani. Mieli trochę dość odizolowania od przyjaciół. W zasadzie, na tym etapie dużo bardziej opłacałoby im się, gdyby 'przyznali się', nawet, jeśli byłoby to całkiem dalekie od prawdy.

- Mogliby już odpuścić - zaczął Lupin, prawie leżąc na stole. Był zmęczony.

- Ta, mogliby... - Syriusz też sprawiał wrażenie, jakby wyssano z niego życie. - Trzeba będzie wdrożyć fazę drugą.

Lupin się uśmiechnął.

- Czyli co, idziemy w sobotę na 'randkę'?

- Oczywiście.

Lupin czuł się w tej sytuacji komfortowo - uważał, że Black nie bierze tego na poważnie, ale sam cieszył się, że ma kogoś tak blisko. Nawet, jeśli miał to być tylko głupi żart, by wkurzyć przyjaciół. Miał wrażenie, jakby to wszystko było prawdziwym związkiem. Chciał, by tak było. Wiedział, że to głupie, ale zwyczajnie przykleił się do Łapy i czuł się bezpiecznie. Czuł, że cokolwiek się nie stanie, Black nie pozwoli, by stało mu się coś złego. A Black... Black miał tylko nadzieję, że Lunatyk czuje do niego to samo, co on czuł do niego.

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Where stories live. Discover now