Rozdział 5

2.9K 225 36
                                    

Hermiona czuje się już słusznie przerażona koniecznością wtorkowej teleportacji. Stoi w przedpokoju swojego mieszkania, krążąc tam i z powrotem. Teleportacja bywa trudnym środkiem transportu, którego nie należy lekceważyć, szczególnie jeśli człowiek jest zmęczony lub rozkojarzony. Obie te rzeczy Hermiona może od zeszłej nocy odhaczyć na swojej liście jako niefortunnie obecne.

Bardzo słabo spała i w pracy nie mogła się skupić. Tego ranka spędziła solidne czterdzieści pięć minut na wybieraniu sukienki – finalnie postawiła na śliwkowy odcień fioletu – przekonana, że ​​ta herbatka to kolejny plan Malfoya, by szydzić z niej z powodu jej gorszego urodzenia. Jakby fioletowa dzianina mogła odwieść go od tego pomysłu. Pomyślała nawet, żeby ubić kilka herbatników z ricottą i okraszyła to polewą cytrynową, żeby móc trzymać przed sobą ten deser niczym koc bezpieczeństwa, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.

W końcu za pięć szósta Hermiona bierze dwa uspokajające oddechy, mówi sobie, żeby nie być tchórzem i teleportuje się pod dziwnie zwyczajną bramą Dworu Malfoyów. Jest tak roztrzęsiona, że ​​to cud, że się nie rozszczepia.

Tym razem nie jest jej potrzebny nawet ten brzęczący domofon. Tuż po pojawieniu się dziewczyny na podjeździe, wrota z mechanicznym warkotem otwierają się do wewnątrz.

— Postępowość, co? — pyta. Wie, że to bezsensowne, ponieważ najwyraźniej wrota nie są wykonane z żadnej magii, którą rozumie. Nie żeby jakakolwiek magia w Dworze Malfoyów musiała odpowiadać na jej pytania. I nie chodzi o to, że próbuje opóźnić nieuniknione.

Trzymając się mocno brzegów swojego płaszcza – również wodoodpornego, aby ewentualnie uniknąć nieprzewidywalnego – Hermiona wkracza na niemożliwie długi podjazd Dworu Malfoyów. Jest tak rozproszona przez nerwy, że nawet zapomina poobrażać w myślach paranoiczność architektury budynku.

Kiedy Maevy w końcu otwiera wielkie drzwi wejściowe, Hermiona jest o cal od wyskoczenia ze swojej skóry. Stan jej nerwów poprawia się tylko nieznacznie, gdy Maevy wita ją radośnie.

— Panno Granger. Maevy cieszy się, że tak szybko znowu widzi panienkę w Dworze. Bardzo się cieszy.

— To tak jak ja, Maevy — kłamie Hermiona, wchodząc do holu. Dziś wieczorem żyrandole są już zapalone i walczą z zapadającym na zewnątrz zmrokiem ostatniego lutowego wieczoru. W blasku żyrandoli Hermiona dostrzega nowe ubranie Maevy. Mała skrzatka ma na sobie nowy garniturek z bogatego, fioletowego jedwabiu, z czarną, futrzaną kryzą i elegancko dopasowanymi butami na obcasach. Niewątpliwie jej strój kosztuje więcej niż wynosi miesięczna pensja Hermiony.

— Maevy, ty... wyglądasz dziś całkiem uroczo.

Skrzatka niemal z roztargnieniem spogląda w dół na swoje ubranie, jakby noszenie couture przez służącą było najnormalniejszą rzeczą na całym świecie.

— Maevy cieszy się, że tak myślisz, panienko. Maevy zauważyła, że ​​podczas ostatniej wizyty panienka ubrała się na fioletowo, więc Maevy pomyślała, że ​​dziś wieczorem założy panienki ulubiony kolor. I niech panienka spojrzy! — wykrzykuje skrzatka, pomagając Hermionie zdjąć płaszcz. — Maevy miała rację.

— Miałaś — zgadza się Hermiona, wygładzając wyimaginowane zmarszczki na swojej własnej, fioletowej sukience. — Ale Maevy, ile dokładnie posiadasz garniturów, które możesz wybierać sobie w zależności od nastroju?

Maevy po prostu spokojnie wzrusza ramionami, chowa płaszcz, a następnie macha drobną rączką w kierunku marmurowych schodów na końcu korytarza.

— Czy panienka pójdzie za Maevy na herbatę?

[T] Szarlotki i inne formy rekompensaty | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz