Rozdział 10

2.7K 228 35
                                    

To absurdalne, jak bardzo Hermiona czuje się zestresowana, kiedy następnego dnia przedstawia Draco swoje znalezisko.

Chłopak robi pełen pokaz, trzymając torbę w górze, idealnie pod światło padające z kuchennych okien, uważnie przyglądając się zawartości. Marszczy brwi. Wącha. Pozwala siatce skręcać się w jego dłoni. Potem oddaje jej torbę z dobrodusznym westchnieniem.

— W porządku, Granger, wygrywasz. Nie mam pojęcia, co to jest.

Jej nieśmiały uśmiech przepełnia się triumfem.

— To limonki odmiany Key.

Draco unosi brwi i wykonuje mały, zaintrygowany ruch ustami. Czego ona wcale nie uważa za urocze. Ani trochę.

— Limonki odmiany „Key"? — pyta. — Czyżby były zaczarowane do otwierania zamków?

Hermiona chichocze – naprawdę chichocze. Dlatego stara się zatuszować ten wstydliwy dźwięk natłokiem informacji, tak jak zwykła robić to jeszcze w szkole.

— Tak właściwie, te limonki nie posiadają żadnych magicznych właściwości. Zostały nazwane w ten sposób, ponieważ często rosną w rejonie Florida Keys. To niewielka grupa wysp na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych. Cóż, są one w sumie klasyfikowane jako archipelag. Na niektórych z nich znajdują się w lasy narodowe o klimacie tropikalnym i...

Urywa, kiedy zdaje sobie sprawę, jak drobiazgowo to wszystko brzmi. Ale po raz pierwszy odkąd się znają, Draco jej tego nie wypomina. Po prostu kiwa głową, uśmiecha się do niej przebiegle i wraca do ciasta, które przygotowała mu wcześniej tego ranka.

Dziś stoi przy kuchennej wyspie tuż obok niej. Plecami odwrócony do butelki Ognistej Whisky Ogdena – wciąż nieotwartej, wciąż znajdującej się tam, gdzie postawił ją w zeszłym tygodniu – a jego ciało jest tak blisko jej własnego, że ich łokcie wręcz stykają się podczas wspólnej pracy.

— Dlaczego mam wrażenie, Granger, że nieprzypadkowo wybrałaś te całkowicie niemagiczne i niebrytyjskie owoce?

Tym razem Hermiona nie będzie chichotać. Ani odrobinę.

Zamiast tego przecina sznurki siatkowej torby i wrzuca kilka limonek na blat. Maleńkie, zielone owoce toczą się, dopóki nie zbierze ich nożem w mały stosik.

— Ponieważ to wcale nie było przypadkowe — mówi. — Zatem oto kolejny test: czy uda ci się zgadnąć, dlaczego je wybrałam?

Ręce Draco zatrzymują się w połowie ugniatania masy.

— Nie znam szczegółów, ale zakładam, że uda mi się ustalić ogólny powód.

— W takim razie daj z siebie wszystko.

— W porządku. — Wraca do swojego ciasta. — Każde dostarczone ciasto ma jakiś związek z odbiorcą, a przynajmniej z tym, w jaki sposób o nim myślisz. Greg z czarną duszą i tortem szwarcwaldzkim, który dosłownie jest ciastem Czarny Las. Pansy z krokantem z orzechów ziemnych.

— Czyżby Pansy rzeczywiście lubiła orzeszki ziemne? — pyta Hermiona, drażniąc się z nim lekko.

Draco prycha.

— Tak, ale nie o to chodzi. Podejrzewam, że tak jak w przypadku Grega wybrałaś właśnie to. Pansy jest w końcu krucha i w ogóle...

Hermiona musi skoncentrować się na rolowaniu limonek pod swoimi dłońmi, aby nie pokazywać mu swojego pełnego zadowolenia uśmiechu.

— W moim przypadku — ciągnie Draco, a jego ton jest niezauważalnie łagodniejszy niż wcześniej — były to jabłka. Może pamiętałaś, jak bardzo lubiłem je w czasach szkolnych, więc pojawiłaś się w moich drzwiach z radosnym wspomnieniem przesiąkniętym magią i cynamonem.

[T] Szarlotki i inne formy rekompensaty | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz