Rozdział 27

11K 285 299
                                    

POV Victoria's

- Powiedz, na jaki chuj?- Warknął mi nad uchem, przez co momentalnie zmrużyłam oczy.

Czuje się jak najgorsza szmata.

- Naprawdę myślisz, że chcę tu być? - Wbiłam swój pusty wzrok w podłogę. - Nie chcę, dlatego zadzwoniłam. - Zniżyłam ton.

- A czy ty naprawdę myślisz, że mi się chce bawić w twoje głupie zabawy? - Uniósł mój podbródek w swoją stronę. - Radzę ci dobrze, przestań kombinować. - Spojrzał mi prosto w oczy, a potem przejechał palcem wzdłuż mojej żuchwy. Jego wzrok był morderczy, a dotyk zimny, cierpki.

Ten chłopak nie wydawał się na pierwsze oko odrażający. Szczupły szatyn z nieprzydługimi kosmykami i z minimalnie podniesioną grzywką. Jego rysy twarzy były delikatne, a żuchwa nieco bardziej zaznaczona. Za to jego charakter był przerażający. Kompletnie nie harmonizował z jego wizerunkiem. Był obojętny i brutalny. Po prostu zły.

Alan jest zły, ale w inny sposób.

W tym dobry sensie.

- Sprawianie mi bólu, jest dla was przyjemnością? - Wpatrywałam się bezemocjonalnie w szatyna.

Jego twarz była taka bezduszna. Wnętrze tego człowieka musiało nigdy nie zaznać iskry dobroci w stosunku do innych ludzi. Był okropny.

- Nie tylko. - Nagle puścił mój podbródek, a moja głowa samowolnie poleciała w dół, jednak dalej ją trzymałam. - Alan, Alan, Alan..

Od razu nabrałam siły i podniosłam swoją głowę do góry.

- On chyba naprawdę się martwi. - Wykrzywił swoją twarz w kpiący sposób.

- Skąd o tym wiesz? - Rozchyliłam swój kącik ust.

- Od wczorajszego wieczoru cały czas wydzwania numer Oskara. Od momentu, w którym zadzwoniłaś do Alana. - Skrzyżował ręce przy klatce.

Dlaczego dzwoni numer Oskara, a nie Alana?

- Dziwisz się? Zniknęłam w chwilę, do chole..

- Posłuchaj. - Jego ton momentalnie mnie uciszył. - Jesteś tu przez niego, dlatego nie miej do mnie żalu.

- Przez niego? Bo chcecie się zemścić na nim, ale robicie to na mnie?! - Warknęłam nerwowo. Byłam zbyt odważna do tej sytuacji.

Tyrańskie, chłodne i ciemne tęczówki chłopaka wpatrywały się w moją osobę. Jego spojrzenie było beznamiętnie, a postawa opanowana. Gdy to ja unosiłam się z gniewu, on był wyciszony i nieruchliwy. To było tak cholernie chore. To nie jest zachowanie zdrowo psychicznego człowieka. Celów takiej osoby nigdy nie przewidzisz. Bowiem jest bardziej niebezpieczna, niż taka, która jest kłębkiem nerwów.

- Płacisz za jego grzechy. - Powiedział zatrważająco. - Jesteś dla niego kimś, Victoria.

Za grzechy?

Kimś dla Alana?

- Co czym ty właściwie pieprzysz.. - Wybełkotałam.

- Nie rozumiesz? - Uniósł swoje brwi, a potem prychnął satyrycznie. - Nic nie zaboli go bardziej niż to, że cię straci. - Przykucnął metr ode mnie.

- Co możesz o tym wiedzieć? - Burknęłam.

Czułam się jak mysz pułapce. Moje ręce były całe zdrętwiałe, bo dotychczas miałam je związane za plecami i przykute do kaloryfera. Moje nadgarstki były obolałe. Przeczuwałam, że są całe czerwone i sine. Poprzedniego dnia zostały uwiązane najmocniej, jak tylko jest to możliwe, bo udało mi się uwolnić. Właśnie wtedy próbowałam zadzwonić do Alana, ale przez to tylko pogorszyłam swoją sytuacje. Chciałam wykorzystać moment, w którym telefon został na szafce w pokoju, jednak wtedy przyłapał mnie właśnie ten chłopak, co jest obok mnie. Wołają na niego Alex. Odczuwałam mocny dyskomfort i impulsy bólu w okolicach brzucha i żeber, bo właśnie w taki sposób szatyn pozbawił mnie jakichkolwiek oddechów przez kilka kolejnych sekund. Uderzył mnie w żebra na tyle mocno, że nie mogłam złapać tlenu, a telefon sam wypadł mi z dłoni.

Two Countenance In One Body [ W TRAKCIE POPRAWY ]Where stories live. Discover now