𝙸𝚅

708 72 191
                                    

𝚢𝚘𝚞 𝚕𝚎𝚏𝚝 𝚖𝚎 𝚘𝚗 𝚖𝚢 𝚘𝚠𝚗, 𝚢𝚘𝚞 𝚕𝚎𝚏𝚝 𝚖𝚎 𝚊𝚕𝚕 𝚊𝚕𝚘𝚗𝚎.
~ '𝙰𝚕𝚘𝚗𝚎' 𝚋𝚢 𝙸 𝙿𝚛𝚎𝚟𝚊𝚒𝚕

Pół godziny wcześniej.

B U C K Y

Niestety, wczoraj zbyt kiepsko się czułem, żeby porąbać drzewo. Nie chodziło o zdrowie fizyczne, po prostu... A zresztą.

Nałożyłem na siebie bluzę, po czym wyszedłem z domu i naładowałem taczki kawałkami drewna. Powtórzyłem tę czynność kilkukrotnie. Przewiozłem je na jedno miejsce, po czym ustawiłem sobie przy nich pień, na którym miałem zamiar je porąbać. Poszedłem po siekierę, a gdy wróciłem, zacząłem wpatrywać się w czekające mnie zajęcie.

Zreflektowałem się w końcu. Chwyciłem za pierwszy kawałek i bez żadnego trudu czy wysiłku, rozłupałem go. Rąbałem drewno dosyć automatycznie, bo... Bo odpływałem myślami.

Nie.

Nie mogę.

Usilnie pomyślałem o moim wyjeździe pojutrze z kolegami z pracy. Średnio co cztery dni wybieraliśmy się do lasu i ścinaliśmy drzewa do sprzedania na opał. Robiłem za jednego z gości przenoszących lub ciągnących ścięte masywy, a inni koledzy cięli je piłą. Resztę obowiązków wykonywało znów kilka osób — w tym ja. Mianowicie, przywoziliśmy drewno na nasze posesje i rąbaliśmy je już siekierami. Nie mogliśmy pozwolić sobie na dalsze cięcie piłą — ona służyła jedynie w lesie. Inaczej zużywalibyśmy o wiele więcej paliwa, a szef nie mógł na to przystać. Jego firma nie należała do najbogatszych, dlatego był dosyć oszczędnym człowiekiem. A z racji, że mamy w pracy mężczyzn, którzy są w stanie pracować siłowo przez dłuższy czas, odwalanie reszty roboty zostaje właśnie nam. Pracujemy po godzinach. Podczas gdy większość kolegów ma dni wolne, w naszym obowiązku leży porąbanie całego drewna i przygotowanie go do rozwiezienia po różnych częściach Petersburg'a do sprzedaży. Nie jest to jednak niesprawiedliwe, gdyż co jakiś czas to właśnie my dostajemy z tej racji niewielkie premie, małe nagrody. Nie jest to dużo, ale na pewno wystarczająco, aby jakoś wyżyć. Tym bardziej, jeśli nie potrzebuję wiele do szczęścia...

Prychnąłem pod nosem. Do szczęścia.

Próbowałem odpędzić od siebie bolesne myśli, które nad wyraz lubiły mnie drażnić. Z każdym nowym kawałkiem drewna rąbałem je trochę bardziej siłowo, aby skupić się na wykonywanej czynności, a nie mętliku w głowie, który zdawał się powiększać. Chciałem wyrzucić z siebie myśli w formie wysiłku fizycznego. Ale...

W końcu nie wytrzymałem.

Wspomnienia wzięły górę...

— Proszę, odbierz — szepnąłem pod nosem, nerwowo tupiąc stopą o podłogę.

Czekałem... daremnie. Odezwała się skrzynka pocztowa. Znowu.

— Cholera — warknąłem, odkładając komórkę z impetem na kanapę, na której siedziałem.

Schowałem twarz w dłoniach, próbując odgonić od siebie męczące myśli. Czarne myśli.

Znów sięgnąłem po komórkę. Tym razem wybrałem numer do Sam'a. Odebrał już po drugim sygnale.

Mirror Image: Ruthless | Bucky Barnes fanfictionWhere stories live. Discover now