𝚇𝙸𝙸𝙸

963 70 136
                                    

𝚠𝚎'𝚛𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚊 𝚛𝚘𝚘𝚖 𝚏𝚞𝚕𝚕 𝚘𝚏 𝚜𝚝𝚛𝚊𝚗𝚐𝚎𝚛𝚜.
~ '𝚂𝚝𝚛𝚊𝚗𝚐𝚎𝚛𝚜' 𝚋𝚢 𝙱𝚛𝚒𝚗𝚐 𝙼𝚎 𝚃𝚑𝚎 𝙷𝚘𝚛𝚒𝚣𝚘𝚗

R U T H

Wpatrywałam się w Barnes'a, który zastygł w bezruchu z listem w dłoni. On z kolei wzrok wlepiał we mnie. Nasze wcześniejsze bojowe, nienawistne nastawienie zmieniło się diametralnie. Jednak zdecydowanie nie na lepsze.

Zarówno w jego oczach, jak i — założę się — w moich, widniało zdezorientowanie, zakłopotanie i swego rodzaju strach. Gdyż siłą rzeczy żadne z nas nie spodziewało się tej sytuacji. Ani tu, ani nigdzie indziej, ani kiedykolwiek indziej. A teraz? Stoimy na wprost siebie. Wcześniej zapewniając się o wzajemnej nienawiści i, oh ironio, zostawieniu przeszłości za sobą. Która przecież nic nie znaczyła, nie? A mimo to list dalej istniał. A my wpatrywaliśmy się w siebie sparaliżowani, bo oboje w tym momencie grzebaliśmy we własnych ranach.

Z tą różnicą, że ja uderzyłam mocniej. Zupełnie nieświadomie i przypadkowo. Ale nie zmienia to faktu, że stało się.

Zatrzymałam list. Nie będąc w stanie się go pozbyć.

Jak to mówiłaś? Przeszłość nic dla ciebie nie znaczyła?

— Czemu to nie jest spalone? — spytał niskim, oziębłym tonem, który ani trochę nie pasował do wyrazu jego twarzy.

Bo ona wyrażała ból.

A głos...

Jego lodowatość przeszyła mnie tak dotkliwie, że przez mój kręgosłup przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Miałam zbyt miękkie nogi, aby się poruszyć, a jeszcze bardziej ściśnięte gardło, by mu odpowiedzieć. Uchyliłam bezwiednie usta. Zupełnie bezcelowo.

Spaprałam. Moim głupim roztargnieniem i sennością. To nie powinno mieć miejsca.

Bo rujnuje twój równie głupi plan?

— Czemu. to nie jest. spalone? — ponowił, cedząc przez zęby.

Boże, tak bardzo pragnęłam zapaść się teraz pod ziemię. Nabrałam głęboko tchu uświadamiając sobie, że mój oddech był tak niespokojny, jak bicie mojego serca. Przełknęłam ślinę, chcąc jakkolwiek nawilżyć gardło.

Bezskutecznie.

A to ci nowość.

— Nie doczytałam końcówki-

— Nie leć ze mną w chuja, Berget! Czemu to nie jest spalone? — Uniósł gwałtownie papier, gniotąc mocno jego część.

— Odpuść, Barnes... — wydusiłam słabym głosem.

Odpuść? — Zmrużył oczy, śmiejąc się przy tym sztucznie. — Ty się, kurwa, słyszysz? — Podszedł do mnie stanowczo. Przyłapałam się na tym, że ze stresu wstrzymałam chwilowo powietrze. — Nasze drogi się krzyżują, musimy współpracować, wpuszczam cię do mojego życia, po czym bez słowa wyjaśnienia z niego odchodzisz — wysyczał, nachylając się do mnie. — Po roku znów wchodzisz w nie w buciorach i odpieprzasz cyrki, zacząwszy od twojego zachowania, po przynoszenie mi czegoś. co. nie powinno. istnieć — warknął, dociskając mi papier do klatki piersiowej. Przy ostatnim słowie nacisnął odrobinę mocniej, a następnie puścił kartkę, która spadła na podłogę.

Mirror Image: Ruthless | Bucky Barnes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz