Rozdział 3: Marge i wyprawa do Dziurawego Kotła

1.4K 133 62
                                    

Przystosowanie się do nagłego posiadania psa było... co najmniej zabawne. Zwłaszcza, że Dudley uparcie uważał, że jeśli będzie obrażał Phantoma, ale dziecięcym głosem, to Phantom podejdzie do niego.

- No dalej, ty głupi kundlu, chodź tu! - Dudley powiedział tonem zaskakująco podobnym do tego, którego używałem wobec moich zwierząt. Próbował tego od drugiego dnia, kiedy zdobyłem Phantoma. - Spraw, żeby tu przyszedł, Harry!

Phantom położył się przy moich stopach i z ociąganiem upewnił się, że jego tyłek jest skierowany w stronę Dudleya. Zignorowałem kuzyna, skupiając się bardziej na pieleniu ogródka Petunii. To był jeden z niewielu obowiązków, na które już mi pozwoliła, odkąd miałem teraz zakaz wstępu do kuchni w normalnych okolicznościach. Lato stało się raczej nudne u Dursleyów.

Nie wiem, co było gorsze, nuda czy ciągłe nękanie przez Dudleya.

- Niech mnie posłucha! Słuchaj mnie, ty wielki, głupi psie!

Chyba postawię na Dudleya.

~

- Wszystkiego najlepszego dla mnie~ - Zaśpiewałem delikatnie do siebie wczesnym rankiem 31 lipca. Ciało Phantoma szarpnęło się przy budzeniu, zaskomlał i dopadł do mnie, liżąc twarz jak w pocałunkach. - Fuj! Phantom!!! Odejdź ode mnie!

W walce, aby uciec od pocałunków Phantoma, skończyłem tocząc się na podłodze, twarzą do przodu. Leżałem tam przez minutę, rozważając, jak dzisiejszy dzień ma się potoczyć. Kiedy miałem już sformułowany plan, pchnąłem się w górę i założyłem okulary. Ugh... Koniecznie muszę umyć twarz.

- Dobra, Phantom! - Klasnąłem w dłonie, będąc w centrum uwagi psa. Jego przechylenie głowy było niezwykle urocze, gdy próbował się na mnie skupić.

- Przed nami wielki dzień, więc musimy ruszyć tyłki! Raz dwa! - Napełniłem jego naczynie na jedzenie jak zwykle i popędziłem do szafy. Decydując, że naprawdę nie obchodziło mnie, co będę mieć na sobie, wrzuciłem na siebie coś zielono-czarnego. Było proste, wygodne, a co najlepsze: zupełnie nowe!

Z pewnością uprażę się na słońcu, ale mieszkałem w cieplejszych klimatach!

Pukanie w okno sprawiło, że odwróciłem głowę. Tam, na drewnianej desce, stała znudzona sowa, stukając, dopóki nie podszedłem, by jej otworzyć.

- Zgaduję, że masz moje zamówienie?

Powoli zamrugała, po czym schyliła się, by podnieść mały pakunek, który spoczywał przy jej szponach. Dałem sowie napiwek i trochę wody zanim odleciała, najprawdopodobniej w celu znalezienia miejsca do spania. Dość z niej leniwa sowa, ale w końcu był dzień. Otworzyłem paczkę, aby sprawdzić zamówienie, uważając, aby żadne promienie słoneczne nie dotknęły jej zawartości, a następnie włożyłem ją do torby z ulgą. Sklep z eliksirami potrzebował całego miesiąca, żeby znaleźć poczwarkę ćmy Acherontia, ale dotarła w samą porę, żebym mógł jutro wieczorem zrobić eliksir Animaga. Byłem zaskoczony, że są tak rzadkie, ale przynajmniej zdobyli je na czas... poczwarka... robala...

Chyba mi się trochę dźwignęło, och Hero proszę nie mów mi, że go dotknąłem!

Gwałtowny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie i gwałtownie otarłem dłonie o koszulę. Ignorując spojrzenia, jakimi obdarzały mnie moje zwierzęta, zapiąłem Phantoma na smycz. Następny krok: zgarnięcie tostów z niepokojąco wysokiego stosu na środku kuchennego stołu.

- A gdzie ty się wybierasz? - zapytała Petunia, spoglądając na tosty, które bezceremonialnie wepchnąłem sobie do ust, żeby nie mogła ich zabrać. Dla wzmocnienia wylizałem maślaną stronę drugiego kawałka i przez cały czas zachowywałem spokojną twarz. Jej mina wykrzywiła się jak suszące się winogrono. Ha, spróbuj teraz odebrać mi tost, Petunio.

(3) Harry Potter and the Best Doggo || tłumaczenieWhere stories live. Discover now