PROLOG

269 30 22
                                    

Nawet sam Władca Piekieł nie mógłby poszczycić się większą dwulicowością.

Gdybym chciał stworzyć porównanie do zajmowanego przez siebie stanowiska, powiedziałbym, że jestem diabelskim szpiegiem, który przekroczył bramy niebios i przeniknął wgłąb ich świata. Tak innego i mi nie znanego. Mógłbym nazwać siebie upadłym aniołem, jednak pewne kwestie stały mi w tym na przeszkodzie. Zacznijmy od tego, że ja nigdy nie byłem dobry. Nie mógłbym się pochwalić ani jednym uczynkiem, który czerpał by źródło u dobroci mojego serca. Nie czuję wyrzutów sumienia, czy też wstydu, określając się mianem złego człowieka. Byłem nim i nie zamierzałem tego ukrywać. Bo choć kawał ze mnie skurwysyna, nie byłem kłamcą. To chyba jedyna pozytywna cecha, która składała się na mój paskudny charakter. Miałem swój własny styl bycia i jeśli oznaczało to płaszczenie się przed przełożonymi, byłem gotów odrzucić jakąkolwiek przyzwoitość. Bądź ich wiernym psem, a oni nagrodzą cię smakołykiem. Stałem się ich ulubieńcem, otrzymując masę przywilejów. Zyskałem sobie tym niechęć swoich współpracowników, jednak nie zależało mi na nawiązywaniu przyjaźni. W moich oczach byli jedynie przeszkodą w mojej drodze na szczyt.

Niektórzy pewnie myślą, że pomimo swojej obsesji na punkcie znalezienia się na samym szczycie hierarchii, robię wiele dobrego. Przecież ściganie tak dużej ilości kryminalistów, tylko po to, by wyróżnić się na tle słabeuszy miłujących prawo, samo w sobie przynosi korzyści. Bo jakby nie patrząc, zakuwam tych wyrzutków społeczeństwa w kajdanki. Nic bardziej mylnego. Nigdy szczególnie nie interesowało mnie to, czy mój podejrzany był faktycznie winny. Liczyły się same statystyki. Ci ludzie nie byli niczym więcej, niż numerkami, których coraz to większa liczba podnosiła moją szansę na awans.

Cholera, ilu w takim razie niewinnych ludzi musiałem wsadzić za kratki?

Wiem jedynie, że za więziennymi murami przybywało mi coraz więcej wielbicieli, którzy najchętniej wpakowali by mi kulkę w łeb lub w drodze zaspokojenia swojej nienawiści, zafundowali by mi darmowy karnet na tygodniowe tortury z pochówkiem w cenie.

Nie wzbraniałem się także od oczyszczania z win nadzianych biznesmenów lub członków konglomeratu, którzy dysponowali wystarczającymi środkami, bym był skory zostać ich wspólnikiem w nieprawych próbach wywinięcia się od odpowiedzialności. Czasami także zdarzało się, że dowody znikały w niewyjaśnionych okolicznościach, a miejsce zbrodni zostało pozbawione ważnych poszlak. Jedno było pewne. Łapówki nie były mi obce. Nie widziałem w tym nic złego, dopóki te występki zasilały stan mojego konta.

W rzeczy samej, byłem cholernie skorumpowanym policjantem.

***

Przesunąłem między zębami papierosa, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, gdy nonszalanckim krokiem kierowałem się w stronę swojego biura. Będąc świadomym tego, że śledzi mnie wiele par oczu, uśmiechnąłem się kpiąco w stronę swoich współpracowników, którzy odwdzięczyli się, jeśli to możliwe, jeszce bardziej wrogo wyglądającymi wyrazami twarzy, niż mieli przed chwilą. Z całą pewnością za mną nie przepadali. Ale czy mi to przeszkadzało? Ani trochę. Nikt nie zawracał mi niepotrzebnie głowy, a ja mogłem skupić się na swojej pracy.

Zamknąłem drzwi i natychmiast poczułem panujący tu zaduch, stworzony przez dym papierosowy, ale właśnie to lubiłem w tym miejscu. Ich woń koiła moje zmysły, a nieproszeni goście nie zabawiali tu dłużej, niż byli do tego zmuszeni.

Opadłem na wygodne krzesło biurowe, wypuszczając głośno powietrze, gdy chwyciłem nikotynowy zawiniątek między dwa palce, a z moich ust wyleciał kłębek dymu. Podniosłem nogi, kładąc je na blacie biurka i odchyliłem się, kierując głowę ku górze, wzdychając błogo.

W tle szumiało radio, ale moją uwagę zwróciły akurat te konkretne słowa, które padły z ust prezenterki.

On znów dał o sobie znać. Genialny oszust wylazł ponownie ze swojej nory, by grać na nosie nowojorskiej policji. Ten człowiek, który został okrzyknięty mianem jednego z najlepszych kryminalistów w historii, nic nie robił sobie z ich żałosnych prób postawienia go przed sądem najwyższym.

- Satan, huh? - mruknąłem, wypuszczając dym z płuc. - Tak wielkie nazwisko musi być warte pożądnego awansu.

Na moją twarz wkradł się przebiegły uśmiech.

Czas przekonać się który z nas jest prawdziwym Diabłem Nowego Jorku.

________

Ohayo!

629 słów

Witam wszystkich w nowej książce. Mam nadzieję, że nie zawiodę starych czytelników, a nowych zachęcę do swojej twórczości.

Czy zachciało mi się uknuć kilka kryminalnych intryg? Jak najbardziej.

Opinie i skrupulatna krytyka zawsze działają na mnie motywująco, więc zachęcam do podzielenia się własnymi wrażeniami.

Mam nadzieję, że się podobało<3

DEVILISH JUSTICE  irondadWhere stories live. Discover now