ROZDZIAŁ 6

106 17 7
                                    

Pov. Stark

Z chwilą, gdy z ust blondyna wyszło ostatnie słowo, gazeta, która przyczyniła się do unieszkodliwienia obiektu mojej frustracji była teraz w drodze, by zderzyć się z twarzą mężczyzny. Sierżant nie miał szans na zrobienie uniku, czego wynikiem było spotkanie się sterty papieru ze skórą, by potem papier ten odsłonił wyraz wzburzenia, który malował się na przystojnej (w wyniku błędu w ewolucji lub najwyraźniej Bóg oślepł, gdy tworzył tego pożal się każde bóstwo człowieka) facjacie Rogersa. Mogłem jedynie zgadywać, że ten ruch, choć przyszedł niespodziewanie, to jak najbardziej spodziewanym mogło być to, że go wykonam. Zdezorientowanie tego mięśniaka pochodziło najpewniej z faktu, że nie wiedział kiedy dokładnie oberwie po mordzie, bo należało zadać pytanie "kiedy" zamiast "czy" i on doskonale to wiedział.

- Jak to nic nie znalazłeś!? - wypaliłem, zagłuszając tą racjonalną część mnie, która wiedziała, że prawdopodobnie i tak gówno by z tego wyszło.

- Nie powinno cię to dziwić. -  Steve schylił się, by podnieść gazetę i mijając mnie, odłożył ją na biurko. Jego słowom brak było przekonania, gdyż wiedział, że mam tendencję do głupich wybuchów, gdy coś nie idzie po mojej myśli i zdawał sobie sprawę z tego, że chwila tryumfu mogła odebrać mi na moment zdolność do logicznego myślenia. - Niemal oczywistym było to, że dane osobowe kogoś takiego jak Satan nie będą dostępne dla wścibskich oczu. - no proszę, wymądrzać mu się zachciało. Popatrzył na mnie z czymś w rodzaju rozbawienia i uśmiechnął się. A dla mnie wyglądało to na naprawdę wredny uśmiech. Po raz kolejny przekląłem to jakim człowiekiem byłem. Moja osobowość stała się obiektem żartów nawet dla kogoś takiego jak Rogers. - Ale nie chciałem ci tego mówić, widząc jak bardzo cieszysz się z tego, że przechytrzyłeś dziecko. - tak, z całą pewnością się teraz ze mnie nabijał. A najgorsze było to, że była to prawda. Głównym powodem mojej obsesji na punkcie udupienia tego gówniarza była jego bezczelność i zuchwała wiara w swoją wyższość. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby patrzył z góry na cały świat. Problem polegał na tym, że jawnie pluł na moją osobę. Gnojek myślał, że mógł zrobić ze mnie niekompetentnego idiotę.

Ogólnie rzecz biorąc miałem daleko gdzieś zdanie innych. Nie zawracałem sobie głowy żałosnym skomleniem życiowych nieudaczników. Obłudne hieny, które nie osiągnęły nic w swoim gówno wartym życiu, miały czelność mieszać mnie z błotem. Na jakiej podstawie myśleli, że są lepsi ode mnie? Żyjąc z wciąż pokornie spuszczoną głową nie można było liczyć na choć gram szacunku. Może i byłem obłudnym i skorumpowanym draniem, który w odpowiednim momencie potrafił odrzucić dumę i zwykłą ludzką przyzwoitość, ale w zamian posiadałem stanowisko i dzierżyłem moc w swoich rękach. Jednym swoim słowem mogłem doszczętnie zniszczyć komuś życie. Miałem taką możliwość i z niej korzystałem. Trochę jak pierdolony Bóg. A ci prawi i sprawiedliwi mogli gryźć piach, gdy deptałem po nich jak po śmieciach.

Bo choć z ich definicji byli dobrzy, to ja byłem bliżej boskiej osoby, niż oni kiedykolwiek mogliby być.

Jakież to ironiczne krętactwo. Wierzyć w bezgraniczne miłosierdzie, gdy w rzeczywistości to posrane myślenie było wynikiem strachu i własnej nieporadności. Bóstwa się czci i darzy szacunkiem, żyjąc w strachu, gdyż świadomość, że są potężniejsi napawa serca słabeuszy lękiem. Wiedzą, iż są nieporadni więc powierzają swoje problemy komuś, kogo wykreowali na swojego zbawiciela. To jest dopiero zachowanie godne pożałowania. Ci, którzy uciekają, obciążając innych swoimi zmartwieniami są godni prawdziwego potępienia. Myślą, że wiara ich wybawi, więc wierzą, samolubnie wyzbywając się własnych trosk.

W pewnym sensie są gorsi od największych zakał tego społeczeństwa, gdyż kreują się na ludzi prawych i czystego serca. Lecz po prawdzie używają serc innych jak śmietników, wyrzucając do nich własne odpady, by ich wnętrze mogło pozostać nietknięte.

DEVILISH JUSTICE  irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz