ROZDZIAŁ 4

134 21 10
                                    

Pov. Peter

Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem powietrze przez nos. Rozluźniałem i zaciskałem pięści, tworząc na skórze odciski w kształcie półksiężyców. Pozwoliłem by moje myśli swobodnie płynęły, a gdy się skumulowały, gwałtownie opuściłem pięść na stolik, zatrzymując mętlik kłębiący się w mojej głowie. Miałem ochotę zetrzeć ten zarozumiały uśmieszek z głupiej facjaty tego podrzędnego psa, który myślał, że mógł dyktować tu warunki.

Zazgrzytałem zębami, a moja noga niespokojnie podskakiwała, kiedy w końcu mogłem okazać swoją wściekłość, nie tylko skierowaną na tego glinę, ale także na siebie z powodu chwilowego spuszczenia gardy. Śmieszne były jego próby zmuszenia mnie do mówienia lub bezcelowe doszukiwanie się odpowiedzi w mojej mowie ciała. Starał się interpretować najmniejszą pierdołę, ale nawet wtedy nie wnosiło to nic wartościowego do jego śledztwa. A on mógł oglądać moje plecy, gdy miałem nad nim kolosalną przewagę. Ale cholera, potknąłem się i pozwoliłem mu zrobić krok do przodu. Jeszcze kilka razy się tak wygłupię, a on zanim się obejrzę, będzie mi deptał po piętach.

Pomimo tego, że wydawać by się mogło, iż kompletnie nie zwracałem na niego uwagi, obserwowałem każdy jego ruch. Grałem płochliwego bachora, dając sobie tym czas na analizę tego człowieka. I do cholery jasnej nie byłem bezsilnym gnojkiem i miałem ochotę wydłubać mu oczy, gdy w jego próbie potwierdzenia mojej winy, raz po raz patrzył na mnie jak na bezużytecznego gówniarza. Na jego szczęście ta fałszywa litość gościła w jego oczach na milisekundy, a on sam nie miał zamiaru traktować mnie jak niedołężnego dzieciaka. Nie wiem, czy zniósłbym bezustanne gruchanie nad swoją osobą i obchodzenie się ze mną jak ze zranionym sierściuchem. Nienawidziłem ludzi, którzy sugerowali się moim wyglądem i robiło im się mnie szkoda. Nie potrzebowałem niczyjej litości, a osoby które mnie lekceważyły nie kończyły dobrze. Teraz jedynie gleba mogła lamentować nad swoim losem, gdy zakopano w niej tyle pasożytów.

Śledziłem wzrokiem wysokiego blondyna, który wszedł do środka. Nie mogłem wyrzucić z głowy widoku zadowolonego z siebie policjanta z głupią bródką, który niedawno przemierzył tę samą drogę, by wyjść i zostawić mnie, bym obcował w tej ciszy ze swoim głupim błędem.

Mężczyzna złapał mnie za ramię i bez słowa wyprowadził na zewnątrz. Prychnąłem cicho, myśląc nad swoim osobistym ochroniarzem. Nikt inny nie mógł znaleźć się w moim pobliżu. Tak, jakbym był prywatną własnością tego sukinsyna. Jego pierdolonym zwierzątkiem. Zachłanny drań. Plotki o nim faktycznie się sprawdziły. Wiele razy miałem do czynienia z tymi żałosnymi wysłannikami prawa, którzy mieli związane ręce przez ich bzdurną sprawiedliwość. Nic nie mogli mi zrobić, bo ograniczały ich zasady. Przez ten krótki czas zdążyłem się przekonać o tym, że Stark nie zamierzał przestrzegać reguł.

Kto wie, może w końcu znalazłem rywala równego sobie?

Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy blondyn zamknął celę i odszedł. Usiadłem na ziemi, opierając się o ścianę i odchylając głowę do tyłu. Wyobrażałem sobie, że wypuszczam kłębek dymu, gdy nikotyna działa uspokajająco na moje zszargane nerwy. W jednej sekundzie przestało mi być tak wesoło. Mógłbym dodać kolejną rzecz do swojej listy zachowań tego ważniaka, która podnosiła mi ciśnienie. Uzależnienie inspektora od palenia. Zapewne gdyby wiedział, że palce mnie świerzbią za każdym razem, gdy zaciąga się szlugiem, wypaliłby w mojej obecności całą paczkę.

Miałem ochotę zamknąć mu usta z papierosem w środku, żeby ten wypalił mu jego wścibski język, gdy po raz pierwszy bezczelnie dmuchnął mi dymem w twarz. Potrzebowałem każdej uncji swojego opanowania, aby nie wcielić swoich planów w życie.

Stwarzał pozory zarozumiałej osoby o leniwej postawie, czym mógł zwieść innych, by ci widzieli w nim żałosnego człowieka, który był łasy na wyróżnienia i niczym nie zasłużył sobie na przydzielone mu stanowisko. Ja jednak potrafiłem wyczuć w nim potrafiącego mi zagrozić przeciwnika. Pod tą zuchwałą fasadą krył się inspektor, który potrafił ruszyć głową. Jednak nie pokazywał swojej inteligencji i pełnego potencjału. Czemu? Może miał opinię innych daleko gdzieś i nie interesowało go, czy ktoś powie o nim źle, czy też uzna za nieudacznika? Tacy ludzie myśleli tylko o sobie. Odrzucali dumę i obierali drogę na skróty. Po co miał przykładać się do swojej pracy, skoro nikt tego od niego nie wymagał? Zapewne płaszczył się przed swoimi przełożonymi, czekając na aprobatę i jak pies chłonął każdą pochwałę, merdając przy tym ogonem. Załatwił sobie wygodne życie bez konieczności zbytniego angażowania się w utrzymywanie ładu i porządku w tym mieście.

Mój początkowy gniew został zastąpiony przez zaintrygowanie. Mógłbym powiedzieć, że czułem iskierkę ekscytacji. Ta zabawa w kotka i myszkę brzmiała jak niezła rozrywka. A teraz wszystko miało się rozkręcić, gdy ten zadufany w sobie mężczyzna myślał, że wysunął się na prowadzenie. Oczywiście, że nie czułem się zagrożony. Nie planowałem grać przed nim niewiniątka. Nawet gdybym chciał, to nic by mi to nie dało, bo facet i tak wysłałby mnie do kicia. Faktycznie mógłbym być niewinny, a i tak zgniłbym w więzieniu.

To sprawiało, że moje serce szybciej biło, a na twarz wkradał mi się przebiegły uśmieszek. Nie znosiłem nudy, a on, który nie bał się łamać zakazów był dla mnie interesującym ewenementem. Stróże prawa byli tak boleśnie przewidywalni, że już dawno ich przechytrzanie przestało napawać mnie satysfakcją. Jednak Stark nie miał skrupułów, by zniszczyć komuś życie, karmiąc swoje ego coraz to nowszymi sukcesami.

Otaczali mnie ludzie, którzy na moje jedno skinienie byli gotowi wpakować sobie kulkę w łeb. Byli lojalni, lecz ta lojalność w większości miała swoje źródło w strachu. Nigdy im nie ufałem. Nie ufałem nikomu. Nie byli moimi przyjaciółmi. Nie byli nawet zaufanymi pachołkami. Wiedziałem, że jeśli tylko zobaczą szansę, to ją wykorzystają. Że jeśli jakaś głupia mrzonka przysłoni im oczy na chociażby sekundę, ostatnią rzeczą, którą zobaczę będzie moje przebite serce. Nie byłem głupi i dlatego wiedziałem, że tyranią wiele nie ugram. Wolałbym spełniać swoje cele, nie martwiąc się o to, że ktoś za moment dźgnie mnie w plecy.

Tym różnili się od Starka. Kulili ogony, gdy chociażby na nich spojrzałem. Uginali się pod moim miażdżącym spojrzeniem, a ich żałosne próby buntu istniały jedynie w ich wyobraźni. Zdarzało się, że próbowali mi zaszkodzić, gdy ich psychika była na rozdrożach, jednak były to działania chaotyczne i pochopne. Tak naprawdę byli zgrają bezmyślnych idiotów, ale tacy byli lepsi, niż ktoś, kto faktycznie porwałby się na obalenie mnie, mając przy tym trochę oleju w głowie. Przemyślany zamach trudniej było powstrzymać niż bezmyślną szarżę.

Nie odważyliby się chociażby napomknąć o mnie złego słowa. Nie ważne, czy znajdowali się w tym samym pokoju, czy też bali się, że i tak się o tym dowiem. Słynąłem z tego, że wszędzie miałem oczy i uszy, co niektórzy uważali za czary. Zdarzało się, że w gazetach nazywali mnie prawdziwym diabłem, bo nic nie mogło mi umknąć, ani też nikt skryć. Banda kretynów. To nie ja byłem istotą wyższą, tylko reszta świata okazała się być śmiesznie głupia.

Co idzie za nieporadnością osób, które kręciły się w moim pobliżu, było to, że nie potrafiły postawić na swoim. Wiem, że im tego nie ułatwiałem i oczekiwałem posłuszeństwa, ale nie miałem pojęcia jak ci palanci planowali poradzić sobie w życiu, przeżywając je w ten sposób. Dlatego nie mogli oczekiwać ode mnie szacunku. A teraz jedyną osobą, którą mogłem tym szacunkiem obdarzyć był ten zapatrzony w siebie laluś. Nie ceniłem go jako człowieka. Brzydził mnie jego styl życia. Jednak miał coś, czego brakowało wszystkim, których spotkałem.

Nie zamierzał żałośnie skomleć, lecz warczał mi prosto w twarz, nie wahając się mi postawić. Patrzył na mnie z góry, będąc kompletnie nie zrażonym. Pyskował i docinał, gdyż wierzył w swoje możliwości.

Żaden z moich psów już dawno na mnie nie szczeknął, a ten kundel zaciekle ujadał, nie bojąc się swojego pana.

Poczułem dreszczyk emocji, myśląc o tym bezwstydnym draniu.

Nie był na moim poziomie. Nikt nie mógł mi dorównać, jednak on był najbliżej, by być w stanie sprostać moim wymaganiom.

Wciąż byłem wściekły z powodu swojego nieplanowanego wybuchu, jednak inspektor nie dowiedział się niczego więcej, niż już był tego świadom. Nie złościłem się z powodu tego, że sukinsyn znał moją tożsamość. I tak miał daleko gdzieś prawdę. A po drugie, chciałem, by wiedział kim jestem.

Tamten incydent był nieplanowaną wpadką i chwilą mojej słabości.

Niech tylko spróbuje mi to wytknąć, a pokażę mu jak kończą idioci, którzy śmieli narazić się Satanowi.

________

Ohayo!

1345 słów

Łapcie rozdział, póki wciąż jest coś ze mną nie tak i rozdziały są dodawane częściej, niż raz na ruski rok xD

Tym razem trochę lamentowania Peterka xD

Mam nadzieję, że się podobało<3

DEVILISH JUSTICE  irondadWhere stories live. Discover now