ROZDZIAŁ 2

131 22 17
                                    

Pov. Stark

Przycisnąłem pedał gazu, przejeżdżając na krzyżówce, gdy sygnalizacja świetlna zmieniła światło na czerwony. Z oddali usłyszałem klakson, jednakże zupełnie się tym nie przejąłem. Jedynie cicho przekląłem właściciela pojazdu. Rozluźniłem uścisk na kierownicy, trzymając ją teraz tylko jedną dłonią, opierając łokieć o drzwi samochodu, łapiąc się za bok głowy. Poczułem pod palcami nieprzyjemne pulsowanie i jęknąłem, przypominając sobie cel swojej podróży. Nienawidziłem swojej codziennej rutyny. Wstań rano. Pójdź do pracy. Wróć wieczorem. Musiałem nauczyć się znosić te katusze. Nie traktowałem swojej pracy tak poważnie, jakbym powinien. Była ona dla mnie czystą udręką. Wchodziłem na posterunek, kierując się prosto do swojego biura, mając nadzieję, że nie będę musiał opuszczać go częściej, niż już to było konieczne. Nie interesował mnie wizerunek. Nie starałem się grać dobrego gościa, toteż przejeżdżanie na czerwonym świetle nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu. Nie było to nic, o co musiałbym się martwić. Nie myślałem o tym, że ktoś mnie rozpozna. Że pomyśli o mnie jak o zwyrodnialcu, bo przecież byłem gliną. W takim razie przepisy powinny być dla mnie święte. Nie byłem niewolnikiem policyjnego munduru. Mój status nie miał prawa stawiać przede mną żadnych wymagań. To ja decydowałem o swoim życiu i jak chciałem je przeżyć. A ja obrałem już ścieżkę, nawet jeśli nie była ona honorowa. Dobrym sercem daleko nie zajdę w tym świecie. Może i byłem zapatrzony w siebie, ale rozumiałem realia życia i się do nich dostosowałem. Nie robiłem nic złego. Taka była prawda, a jej nie oszukasz. Taki wykreowaliśmy świat, więc teraz musieliśmy grać według jego zasad.

Zaparkowałem przed budynkiem, wyciągając kluczyki ze stacyjki i z pomrukiem niezadowolenia opuściłem siedzenie kierowcy, zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na zegarek. Dwudziesto minutowe spóźnienie. Wzruszyłem ramionami, gdyż ta informacja nie była dla mnie powodem do stresu. Żadna nowość i niespodzianka dla pozostałych pracowników. Wszyscy na tyle przyzwyczaili się do moich wybiórczych godzin pracy, że przestali zwracać uwagę na to, że zjawiałem się nie w porę. Zasadniczo to większość zupełnie mnie ignorowała, dając mi tym do zrozumienia, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Budziło to we mnie swego rodzaju radość, bo ja nie szukałem wśród tej bandy kretynów przyjaciół.

Z chwilą, gdy przekroczyłem próg, miałem ochotę odwrócić się i natychmiast wyjść. Może ja nie szukałem znajomych, ale jeden postanowił znaleźć się sam.

Przyśpieszyłem chodu, widząc, że Rogers mnie zauważył, podnosząc dłoń w górę, w geście przywitania. Udawałem, że go nie widziałem, błądząc wzrokiem po ścianach, przybierając zamyślony wyraz twarzy. Imbecyl nie domyślił się, że moja nie tak subtelna próba zamknięcia się w swoim biurze była znakiem tego, iż nie miałem chęci się z nim na razie widzieć. Po co przyspieszać coś nieuniknionego? A ja szczerze powiedziawszy za wszelką cenę nie chciałem się z nim jeszcze konfrontować. Nie po wczorajszym dniu. Najpewniej po upływie kilkunastu sekund zjawi się w moim biurze, pytając o moje przemyślenia dotyczące tej sprawy. A ja nie miałem mu w tej kwestii nic do powiedzenia. Byłem zbyt wykończony, by zajmować się tą beznadziejną przypadłością, więc wieczorem zamiast analizować opcje działania, upiłem się niemalże do nieprzytomności, a rano, gdy odzyskałem przytomność udałem się do pracy, spóźniając się w iście królewskim stylu. Do mojej nieprzepisowej jazdy możnaby było dopisać prowadzenie pojazdu z obecnością alkoholu w organizmie, co podniosłoby sumę, którą musiałbym zapłacić za przewinienia. Była to jednakże alternatywna wersja wydarzeń, bo w najbliższym czasie nie zanosiło się na to, abym został obdarowany mandatem.

Oparłem się o drzwi, gdy znalazłem się w środku i przetarłem twarz dłońmi. Miałem ochotę zjechać plecami w dół i usiąść, rozmyślając nad tym, dlaczego akurat ja mam przerąbane w tej robocie. Nie wystarczyło im, że specjalnie dla nich dzień w dzień znajdowałem siłę, by zwlec się z łóżka? Powinni być wdzięczni, że w ogóle się tu pojawiałem. Im większe mam pragnienie wsadzenia kogoś za kratki, tym szybciej się męczę. A w przypadku tego przeklętego bachora byłem cholernie wykończony po jednym dniu. Nie lubiłem, gdy coś nie szło po mojej myśli, a tym bardziej, gdy musiałem się angażować w śledztwo. Najchętniej machnął bym na to wszystko ręką, ale nie mogłem sobie odpuścić tej sprawy. Do tego dzieciaka była przypięta metka, która do mnie przemawiała. Awans. Nie pozwoliłbym, aby taką szychę zgarnął jakiś nieudacznik.

DEVILISH JUSTICE  irondadWhere stories live. Discover now