ROZDZIAŁ 5

136 17 11
                                    

Pov. Stark

Chrząknąłem, opierając się o biurko Rogersa, krzywiąc się na widok sterty dokumentów. Pliki były ułożone w równe stosiki, które przyprawiały mnie o zawroty głowy. Sama myśl o wypełnianiu ich sprawiała, iż czułem się słabo. Postukałem palcami w blat, czekając na blondyna. Patrząc na jego stanowisko pracy, pomyślałem o własnym biurze i przez chwilę odczuwałem wdzięczność. Wdzięczność, że nie byłem zawalony po czubek głowy bzdurnymi aktami, którymi czysto teoretycznie wypadałoby mi się zainteresować, zważając na naturę swojej pracy, ale po co miałem zawracać sobie tym głowę, skoro było tu pełno ofiarnych palantów, którzy zaciągnęli się tu, nosząc w sobie wyidealizowaną wizję państwowego instytutu, w którym mogli spełniać swoje marzenia o przysłużeniu się temu krajowi. Zawsze śmieszyła mnie ich ślepa wiara w to, że wstępując w szeregi policji stawali się kimś ważnym. Że ludzie będą im wdzięczni. Że ich zapamiętają. Prawda była taka, że pewnego dnia taki łepek dostanie kulkę w łeb, a w wiadomościach zostanie wspomniany jedynie jako bezimienny sierżant, który zginął w czasie przeprowadzania jednej z akcji. Na rękę mi jednak było istnienie takich lekkoduchów, bo swoim zapałem nadrabiali naiwność i nie zauważyliby, że ich obowiązki się piętrzą, bo pewien biedny zapracowany człowiek nie dawał już sobie rady z takim nawałem obowiązków.

Moje prześmiewcze podziękowania i chwilowa satysfakcja z wykorzystywania innych trwała nazbyt krótko, gdyż z moich myśli wyrwał mnie irytująco znajomy głos i nawet fakt, że przyszedłem tu, aby posłużyć się Rogersem do własnych celów, nie pozwalał mi przeboleć tej interakcji. Świadomość, że była ona zainicjowana przeze mnie, a moje własne nogi mnie tu przywlokły do reszty mnie dobijała.

- Widzę, że humor ci dopisuje, Tony. - stwierdził, siadając za biurkiem, biorąc w dłonie dokumenty o bliżej nieznanej mi zawartości.

- Zamknij się. - mruknąłem, poprawiając okulary na nosie. Nie mogłem zaprzeczyć, iż faktycznie moje samopoczucie mogło ulec lekkiej zmianie po wcześniejszej konfrontacji z tamtym zasmarkanym małolatem, ale fakt, że mężczyzna potrafił wyłapać moje zmiany nastroju, prześwietlając moją maskę wiecznego niezadowolenia, umacniała mnie w przekonaniu, że ten człowiek był zdecydowanie zbyt blisko mnie. Nie żebym mu na to pozwolił. Był jak wrzód na dupie. Blisko ciebie, ale niekoniecznie chciany. Z całą pewnością nie był obiektem mojego pożądania.

Moje słowa nie spotkały się z żadnym oddźwiękiem. Blondyn spokojnie wypełniał puste pola, wpisując w odpowiednie miejsca swoje nazwisko. Zapewne wiedział, że zjawiłem się tu tylko w celu powierzenia mu jakiegoś zadania. Nie widział potrzeby zdawania pytań. Po prostu czekał, aż przekażę mu to, co chodziło mi po głowie.

Szczerze dziwiło mnie to, jak szybko udało mu się przyzwyczaić do moich osobliwości. Byłem specyficznym człowiekiem, którego w rzeczywistości trudno było zrozumieć. Jednak nie okazywałem tego zrozumienia innym i ze złością odprawiałem ich z kwitkiem. Nie lubiłem, gdy rzeczy nie szły zgodnie z moimi planami, a tym bardziej, gdy kończyły się one fiaskiem przez bandę nieudaczników. Pracowałem solo i miałem ku temu powody. Nie miałem partnera, bo każdego przekreślałem po najwyżej kilku godzinach. Już dawno przestałem się zgadzać na te obciążniki. Byli mi jak piąte koło u wozu. Bezustannie podważali moje metody i wykazywali co do nich niezrozumienie. Wiedziałem, że jestem inteligentny. Nad wyraz bystry, ale nie rozumiałem jak inni mogli być takimi bałwanami. Naprawdę nie wymagałem od nich tak wiele. Nie było to nic, czego prosta istota ludzka nie potrafiłaby przyswoić. Nawet Rogers jakoś sobie z tym radził.

Czy ja właśnie w bardzo okrężny sposób przyznałem, że dobrze mieć tą kanalię u swojego boku?

Powieka drgnęła mi na tę myśl, czego nikt nie mógł zauważyć, zważając na ciemne szybki, zakrywające moje oczy.

DEVILISH JUSTICE  irondadWhere stories live. Discover now