V

164 33 35
                                    

No i mamy ostatnią część ;) 
Kiedyś może powstanie z tego coś dłuższego, nie obiecuję, ale widzę w tej historii pewien potencjał, tak więc bądźcie czujni. 

Zapraszam na moje sm:

IG: agaflorczak_autorka

Grupa na FB: Klub romansów kostiumowych Agi F.

Tellonym: necco93

***

Przez cały dzień Grace nudziła się jak mops, mężczyźni rozeszli się zaraz po śniadaniu, a ona mogła zająć się... czymś. Dowiedziała się więc, że był to dom Charlesa i jednocześnie biuro, w którym pracowali najważniejsi szpiedzy. Została w to wtajemniczona na życzenie Williama, który naprawdę zaskakiwał ją swoim zachowaniem. Nie wiedziała, jak mogłaby to skomentować.

Teraz jednak nie był czas na to, by roztrząsać ich problemy małżeńskie, tylko te, które zagrażały mieszkańcom Londynu. William powiedział, że większość arystokracji zaczęła w panice uciekać na wieś, co może i było dobre, bo dzięki temu miasto chociaż częściowo opustoszało, ale wciąż pozostawało sporo innych ludzi. Co z bezdomnymi i biednymi?

Po południu wrócił Bernard Robinson z nowiną, że znaleźli miejsce, gdzie podłożyli już dynamit i czekają do zmroku, żeby polać ulice krwią. Udało im się odkupić sporo litrów od rzeźników z całego miasta, więc byli przygotowani, chociaż nie wykluczali kilku błędów. Trudno było przewidzieć, co mogło pójść nie tak.

– Książę St Albans bardzo się niepokoi o panią, milady – zauważył w pewnym momencie pan Robinson, gdy wszedł do salonu, w którym akurat przesiadywała.

– O mnie? – wyrwało jej się nieopatrznie. Bernard spojrzał na nią zaskoczony, a potem pokiwał głową z uśmiechem, zupełnie nie będąc świadomym stosunków, jakie panują między nią a mężem.

– Oczywiście. Ciągle o pani opowiada, chwali się zainteresowaniami, że czyta pani dużo o zwierzętach i zna sporo języków obcych, którymi nie interesują się inne damy. Kiedy się ożenił, początkowo sądziliśmy, że chodziło o majątek czy o dziedzica, ale widzimy, że to coś więcej. Myślę, że panią kocha.

Kiedy Bernard wyszedł, Grace była w szoku. Oczywiście nie wierzyła, by William mógłby ją kochać, ale... Sama już nie wiedziała, co było prawdą, a co kłamstwem. Widziała zmiany w mężu, ale zrzucała to na karb niebezpieczeństwa wiszącego im nad głową. Któż by zachowywał się normalnie, kiedy na ulicach rozszalały się zakażone psy?

Wieczorem przed kolacją, księżna St Albans zastanawiała się, kiedy panowie pojadą na akcję, bo miała nieśmiałą nadzieję, że i ona będzie im do czegoś potrzebna. Chciała przecież pomóc.

Zadzwoniła po służącą, a kiedy ta przyszła, poprosiła, by przyniosła ubranie dla mężczyzny, pasujące na nią. Jeśli kobieta była zaskoczona prośbą, nie okazała tego i posłusznie wyszła. Po dwóch kwadransach przyniosła brązową koszulę, czarne bryczesy i wysokie buty, które były na nią za duże, ale uznała, że owinie czymś stopy i dopasuje je do sztybletów. Schowała wszystko pod szafę, żeby w razie czego William nie zobaczył, i zeszła w końcu na kolację.

Przy stole mężczyźni wciąż rozpracowywali ruchy, sugerowali zmiany i zastanawiali się nad błędami, ale żaden nawet nie wspomniał o jej udziale. Grace przyjęła to z cichą rezygnacją, ale w głowie tworzyła własny plan, chociaż adoracja Williama nieustannie ją rozpraszała.

Dotykał jej dłoni i uśmiechał się lekko, jakby oczekiwał czegoś od niej, ale nie miała pojęcia, czego dokładnie, skoro niczego do niej nie mówił. 

Czynnik psi✓Where stories live. Discover now