Rozdział 5

369 38 14
                                    

Draco


Gruz zaśmiecał ciemną ulicę, a eksplozje wstrząsały oknami mugolskiej rezydencji. W powietrzu unosił się chłód, który nie miał nic wspólnego z wiosenną bryzą. Śmierć czaiła się w każdym kącie i szczelinie, Draco czuł jej zapach. Ostrożnie podszedł do domu, niepewny, co zastanie w środku.

Nic nie poszło zgodnie z planem. Rabastan zbyt wcześnie odpalił ładunek wybuchowy i ulica została wysadzona w powietrze, pozostawiając Draco oddzielonego od Severusa i Alecto, których miał osłaniać. Teraz był sam, bezbronny. Ze wszystkich stron słychać było krzyki, jęki bólu, błagania o pomoc i litość podążające za nim, gdy szedł. Próbował przypomnieć sobie pożegnalne słowa Hermiony. Po prostu wróć do mnie. Oby to zrobił.

Drzwi zajęczały w proteście, gdy je pchnął, walcząc ze stosem gruzu za nimi. Było zbyt głośno; każdy przebywający w środku miałby świadomość, że tu jest. Ścisnął mocno różdżkę i podkradł się do najbliższych drzwi w długim korytarzu. Pierwsze dwa pokoje były puste, chociaż w większości zniszczone. Kiedy zbliżył się do trzeciego, wydawało mu się, że słyszy szelest w środku.

Bombarda! — krzyknął głos, gdy dotarł do drzwi.

Draco rzucił się w bok i spojrzał w samą porę, by zobaczyć błysk rudych włosów kogoś wbiegającego po schodach. Klątwa tnąca, którą rzucił w kierunku dziewczyny, dosięgła jej kostki i ta upadła. Na dźwięk jej krzyku głos z góry zawołał:

— Ginny?

Mógł ją tam zostawić, a ona wykrwawiłaby się wystarczająco szybko, zraniona w ścięgno Achillesa. Tak, prawie zginęła, pomyślał, przechodząc nad jej ciałem.

Na szczycie schodów spotkał dwóch chłopaków, których niejasno kojarzył ze szkoły, ale rzucali w niego zaklęciami z taką siłą, że nie zadał sobie trudu, by przypomnieć sobie ich imiona. Jeden próbował rzucić wybuchową klątwę prosto w jego klatkę piersiową. Draco postawił swoją tarczę tak szybko, z taką siłą i mocą, że zaklęcie odbiło się od drugiego chłopaka, który natychmiast został rozerwany, ochlapując go krwią. Odwrócił się do pozostawionego czarodzieja, który wpatrywał się w swojego przyjaciela. Dean. Tak miał na imię martwy chłopak.

Imperio.

Przerażony wyraz twarzy czarodzieja stał się pusty, a jego oczy zaszły mgłą. Draco zablokował przerażające krzyki, które przedostawały się przez otwarte okno. Mocno się skoncentrował i patrzył, jak Seamus Finnigan rzuca się przez balustradę. Wylądował z obrzydliwym chrupnięciem.

— Draco, tu jesteś. Cudowna robota. — Po schodach wbiegła Alecto Carrow. — Musimy iść, chłopcze. Po drodze zburzymy dom.

Kiedy wyszli, Alecto posłała strumień szatańskiej pożogi na budynek i roześmiała się, gdy ulica stanęła w płomieniach dymu i gorąca.

Pojawił się Severus i położył rękę na ramieniu Draco.

— Znak, rzuć go teraz.

Morsmordre.

Nie było wahania w umyśle Draco, kiedy rzucał zaklęcie. Coś w tym domu go zmieniło. Jakie to miało znaczenie, że zabił trzy osoby, trzech znajomych ze szkoły. Wracał do Hermiony. Potrzebowała go i będzie teraz bezpieczna.

Być może to właśnie ona go zmieniła.


<><><><><><><><><><><><>

[T] Lilie słonowodneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz