10. new work station

699 28 3
                                    

Nadia

Kochałam swoją pracę. Kochałam dreszczyk emocji, grzebanie w niekończącej się stercie przepisów i wyroków. Kochałam wizyty na salach rozpraw, a także radość po wygranej. Znosiłam nawet smak goryczy przegranej, chociaż to nie zdarzało się zbyt często. Ta praca zapewniała mi dokładnie taką dawkę adrenaliny jakiej potrzebowałam.

Oczywiście nie zawsze tak było. Czasami spędzałam całe godziny, czy nawet dnie na próbie pisania, analizowaniu faktur czy dokumentów. Momentami irytowałam się niesamowicie, zwłaszcza w chwilach, gdy coś nie zależało ode mnie. A właśnie tak było w tej chwili.

- Przenieść się do siedziby Willson Corporation? -powtórzyłam głucho patrząc to na Harrisona, to na Aidena. Cały czas miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

- Tak będzie wygodniej panno Hale - Harrison wzruszył ramionami, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Nie miał pojęcia o czym mówił.

Okej, może w naszej firmie to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Bardzo często pracowaliśmy w siedzibach innych firm, a nawet klinikach czy szpitalach. Jeździliśmy też do naszych fabryk, a czasem lataliśmy do Europy. W obecnej sytuacji nie powinno mnie dziwić, że dyrektor zasugerował mi chwilowe przeniesienie, no ale bez przesady. Drżałam na samą myśl o spędzaniu w towarzystwie Aidena Willsona całych dni. Ten facet irytował mnie i fascynował jednocześnie. A to była bardzo niebezpieczna mieszanka.

- Nie załatwię wszystkiego sama - starałam się brzmieć zdecydowanie, ale nie miałam pewności czy mój głos nie brzmi jak u przerażonej pięciolatki - Potrzebuję stażysty do pomocy.

- Więc weź ze sobą stażystę - Harrison uniósł brwi przyglądając mi się uważnie, trochę tak jak zwykł to robić mój własny ojciec - Czy jest jakiś problem, panno Hale?

- Absolutnie - byłam na przegranej pozycji. Przecież nie mogłam im powiedzieć DLACZEGO nie chcę pracować z Aidenem - Zaraz zbiorę kilka najpotrzebniejszych rzeczy.

- Zadzwonię, aby ktoś przygotował Ci biuro - wtrącił się po raz pierwszy Willson ściągając na siebie mój wzrok. Albo miałam przywidzenia, albo naprawdę wyglądał na zadowolonego o wiele bardziej, niż wymagała tego ogólna sytuacja. Która była naprawdę do dupy, warto dodać.

- Robercie, oddeleguj jednego ze stażystów na wyłączność dla panny Hale. Byleby kompetentnego. A najlepiej nich sama go sobie wybierze - Harrison zwrócił się do Davisa, po czym wstał zapinając górny guzik w marynarce. Tym samym najwyraźniej dawał nam do zrozumienia, że spotkanie uważa za zakończone.

- Panie Harrison, mogę jeszcze prosić na słówko? - wtrącił Aiden.

- Oczywiście, przejdźmy do mojego gabinetu.

Tym samym obydwaj mężczyźni wyszli pozostawiając mnie z wciąż wściekłym Davisem.

- Pójdę już - również wstałam chcąc jak najszybciej opuścić ten gabinet.

- Pamiętaj, że mam Cię na oku, Hale.

Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. Siedział wygodnie rozparty na fotelu z dłońmi wspartymi na opasłym brzuchu. Aż dziwne, że guziki jego koszuli wytrzymywały tę pozycję. Każdy z nich wyglądał, jakby miał poddać się lada chwila. Przypominało mi to scenę z trzeciej części Harrego Pottera, gdy Harry nadmuchał niechcący ciotkę Marge, a guzik z jej garsonki przelatywały przez pokój z siłą pocisku.

- Nie bardzo rozumiem co pan ma na myśli - odparłam chłodno siląc się na spokój, jednak moje dłonie zacisnęły się na tablecie mocniej niż sekundę temu. Co ten dupek znowu insynuował. Zaschło mi w ustach na myśl, że mógł się jakoś dowiedzieć o sytuacji z parkingu. Nie, to nie było możliwe, nie był duchem świętym, a w tamtej części parkingu nie mieliśmy kamer. Wiedziałam o tym dobrze, bo korzystali z niego ćpający kokainę informatycy.

Trouble after weddingWhere stories live. Discover now