🌹ROZDZIAŁ I🌹

1.4K 31 191
                                    

— Dante, przysięgam, nie byłabym spóźniona ani razu w moim życiu, gdyby nie ty — jęknęła szatynka, wymachując energicznie rękami, aby okazać swoją frustrację. Blondyn w odpowiedzi jedynie ziewnął przeciągle. Nie rozbudził się wystarczająco, gdyż wstał piętnaście minut wcześniej. W kącikach niebieskich oczu pojawiły się łzy, które zamgliły jego spojrzenie. Zamrugał kilka razy, aby się ich pozbyć.

— Jeszcze słowo i będziesz szła na piechotę — odparł, sięgając po kubek termiczny wypełniony do połowy czarną, gorzką kawą. Wziął duży łyk, a ciepły napój przepłynął przez jego gardło.

Diana Redfield otworzyła usta, by jeszcze coś dodać, ale zaraz je zamknęła. Przekalkulowała rachunek zysków i strat wynikających z jej ponownego odezwania się i uznała, że dwumilowy spacer nie jest absolutnie tego wart. Skrzyżowała ręce na piersi, osunęła się na fotelu i wypuściła gwałtownie powietrze nosem. Skupiła się na drodze przemierzanej przez nich codziennie, szukając elementów otoczenia, których nie dostrzegła wcześniej.

Kiedy chłopak odłożył kubek z powrotem do uchwytu, szatynka przejęła go i niewiele myśląc, pociągnęła duży łyk, parząc sobie przy tym język. Prawie wypluła napój na deskę rozdzielczą, ale widząc spojrzenie Dantego, który i tak nie był zadowolony, że pozbawiła go około trzydziestu pięciu miligramów kofeiny, przetarła załzawione oczy i niechętnie przełknęła kawę. Nie wiedziała, co było gorsze — temperatura czy smak przypominający zalany wrzątkiem węgiel.

— Obrzydliwe — wysapała, odkładając kubek. — Bez mleka, bez karmelu, bez smaku i radości.

Redfield jedynie prychnął w odpowiedzi, kręcąc z politowaniem głową.

Dante zawsze parkował na najbardziej oddalonym od reszty aut miejscu parkingowym, bo uczniowie liceum Roseville po prostu nie potrafili jeździć. Nie lubił wydawać pieniędzy na mechanika, zwłaszcza kiedy urwanego lusterka albo porysowanego lakieru dało się uniknąć. Rodzeństwu zwykle nie przeszkadzał dłuższy spacer przed lekcjami, jednak Dianie tego dnia wyjątkowo się spieszyło.

— Już i tak nic ci nie pomoże — zauważył, wzbraniając się przed przyspieszeniem kroku, do czego namawiała go siostra. Szła kawałek przed nim, a następnie zatrzymała się, żeby się z nim zrównać. I tak kilka razy. — Lekcje już się zaczęły i nie ominie nas wizyta w sekretariacie.

— Wiem, ale im mniej stracę z lekcji, tym lepiej dla mnie.

Bez chwili zwłoki skierowali się do sekretariatu. Diana po drodze przekalkulowała, ile razy się spóźniła od rozpoczęcia roku szkolnego, otrzymując niezadowalający ją wynik: cztery. Oznaczało to, że jeśli nie przyjdzie na czas jeszcze dwa razy, będzie musiała zostać po lekcjach, a tego naprawdę wolała uniknąć.

Dante ze znudzeniem patrzył na kobietę, która przeszukiwała komputer, próbując odnaleźć wzór przepustki umożliwiającej im wejście do sal lekcyjnych. W ciągu trzech lat nauki zdążył przyzwyczaić się do flegmatyczności sekretarki, nie oczekiwał więc u niej nagłego ożywienia podczas jego ostatniego roku. Zniecierpliwiona Diana stukała paznokciami o ramię. Mimo że na co dzień była uosobieniem sympatyczności i spokoju, w jej oczach czaiła się żądza mordu.

— Wyluzuj — powiedział blondyn, lustrując nastolatkę badawczym wzrokiem zaniepokojony wściekłymi ognikami w jej niebieskich oczach. — Najgorsze, co ci się może przytrafić za spóźnienie to koza. Słyszę, jak ci serce wali.

Piorunujący wzrok szatynki można było porównać do pocisku, który w jednej sekundzie wyryłby dziurę w czaszce Redfielda, gdyby tylko miał materialną postać. Zbawienne działanie na jej nerwy miał dźwięk uruchamiającej się drukarki, która łakomie porwała kartkę papieru, aby nadrukować na niej ciąg plamiących jej dobrą opinię znaków.

Bez kontroli [Redfield #1]Where stories live. Discover now