🌹ROZDZIAŁ XI🌹

179 15 40
                                    

— No po prostu, kurwa, nie wierzę — jęknęła Violetta, przecierając twarz ze zrezygnowaniem. — Impreza?

Dante się skrzywił. Zdecydowanie nie to miał na myśli, kiedy zdmuchiwał świeczki, chcąc zobaczyć się z rodzicami. Nie sądził również, że proces dochodzenia do siebie po spożyciu takiej ilości alkoholu będzie do tego stopnia nieprzyjemny, iż każdy najdrobniejszy dźwięk lekko wykraczający swoją głośnością poza normę, sprawi mu fizyczny ból. Po wydarzeniach z jego urodzinowej imprezy, wciąż nie odzyskał pełni sił, za to zdawało się, że jego nadludzki słuch powrócił w dwustu procentach. W uszach bez przerwy mu dzwoniło i nie był w stanie skupić się na niczym przez dłuższą chwilę, ponieważ zaczynała boleć go głowa.

Miał nadzieję, że jego osłabiony organizm przynajmniej zacznie reagować na leki przeciwbólowe, ale niestety pomylił się.

Damien i Sophie siedzieli na kanapie w salonie, wyglądając jak dwa karcone psy, gdyż po części reprymenda, jaką pani Redfield miała przygotowaną już w głowie, dotyczyła również ich. Pomysł blondyna, aby wyprawić przyjęcie z okazji swoich urodzin stanowił jedynie pięćdziesiąt procent winy, podczas gdy za drugą połowę odpowiedzialni byli dziadkowie, którzy się na to wszystko zgodzili.

Dianie się upiekło — była w końcu oczkiem w głowie Dennisa, a fakt, że jako pierwsza poinformowała rodziców o kolejnym włamaniu, przyćmiewał całkowicie jakikolwiek włożony przez nią wkład w zorganizowanie imprezy. Chciała jakoś załagodzić nadciągającą złość Violi i Dennisa, ale zakres bałaganu, jaki został stworzony przez pijanych nastolatków był za duży, żeby dała radę go sama ogarnąć w ciągu kilku godzin. Nie mogła też liczyć na Dantego, który w tamtym momencie nie potrafił myśleć logicznie. Gdy tylko jego alkoholowa faza zaczęła schodzić, udał się z powrotem do swojego pokoju z nadzieją, że uda mu się odespać beznadziejne samopoczucie.

— Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialny. — Słowa Dennisa wbiły się w serce chłopaka jak drobna szpileczka. — Gdybyś był bardziej czujny, może udałoby się powstrzymać włamanie. Jesteś świadomy, do czego doprowadziłeś?

— Jestem — odparł zachrypniętym głosem. — Miałem wszystko pod kontrolą do momentu, kiedy zostałem OTRUTY.

Ostatnie słowo wypluł z siebie, jakby miało magiczną moc usprawiedliwienia wszystkich jego akcji. Wiedział oczywiście, że tak nie było, ale starał się odwrócić uwagę od swojego kardynalnego błędu i miał nadzieję, że wizja ogromnej krzywdy, jaka mogła mu się stać, wystarczy.

— Dante, nikt nie próbowałby wykorzystać twojej nieuwagi na imprezie i cię otruć, gdybyś nie zrobił niekontrolowanej imprezy — zauważyła Viola, rozmasowując skronie.

Wiedział, że miała rację, ale nie potrafił się przyznać do błędu. Nie potrafił przyznać się nawet sam przed sobą, że przez myśl mu nie przeszło, iż ktoś postanowi wykorzystać panujący w domu chaos. Takie rzeczy były stosunkowo częste na normalnych imprezach w normalnych domach u normalnych nastolatków, ale określenie "normalny" nie pasowało do Redfieldów. Na normalne imprezy nie zaprasza się każdego, kto tylko chce przyjść. W normalnym domu nie ma piwnicy z poziomem zabezpieczeń jak do skarbca. Normalna rodzina z kolei nie ma w swojej krwi nadnaturalnego wirusa, którego musi ukrywać przed światem zewnętrznym.

— Nikt nie próbowałby mnie otruć, gdybym nie miał jakiegoś jebanego wirusa — warknął chłopak, zanim zdążył się ugryźć w język — a moi rodzice byli normalnie w domu, a nie wiecznie w robocie.

Siedząca na fotelu Diana wciągnęła gwałtownie powietrze, nie spodziewając się takich słów z ust swojego brata. Oczy Sophie od razu się zaszkliły, Damien z kolei pokręcił głową i pustym wzrokiem wyjrzał przez okno. Viola oraz Dennis przez moment byli po prostu zszokowani i o ile tym razem rudowłosa nie próbowała wdawać się w dyskusję z synem, rozumiejąc, jakie emocje chciał z siebie wyrzucić, ojciec nie miał w sobie tyle wyrozumiałości.

Bez kontroli [Redfield #1]Where stories live. Discover now