🌹ROZDZIAŁ VII🌹

229 16 36
                                    

Dante wdychał słodki zapach kawy karmelowej, starając się nie pogubić w historii opowiadanej przez Dianę. Zdawało mu się, że jedyne przerwy na oddech brała na sekundę przed pociągnięciem łyka swojego napoju — poza tą krótką chwilą, usta nie zamykały się jej nawet na moment.

— I ona wtedy powiedziała do Julie, że ja też ją obgaduję na prawo i lewo, więc ona ma święte prawo, żeby paplać o mnie za moimi plecami — powiedziała i wydała z siebie dźwięk łączący w sobie warknięcie z westchnieniem. Wyglądała jak szczeniak, któremu ktoś zabrał zabawkę.

— A to nieprawda? — zapytał, sprawdzając godzinę na telefonie, aby upewnić się, że ma jeszcze chwilę na pogaduszki z siostrą. Bycie wysłuchiwaną sprawiało jej tyle radości, że nie potrafił jej tak po prostu spławić.

— Nie! — oburzyła się, gwałtownie uderzając plecami o szafkę, przez co prawie wylała na siebie kawę. Spiła kropelkę z palca, zostawiając na nim odrobinę błyszczyka. — Rozmawiamy na jej temat tylko z Julie, między sobą, ponieważ obie doskonale wiemy, jaka jest. Tymczasem ona potrafi gadać na mój temat z losowymi ludźmi i rozpowiadać wyssane z palca kłamstwa. Jak to, że ostatnio się ubieram, jakbym ukrywała ciążę.

Dante mimowolnie spojrzał na sukienkę dziewczyny, biała w wisienki, zdecydowanie zbyt dopasowana w pasie, aby dało się pod nią cokolwiek ukryć. Niby drobny szczegół, ale jednak świadczył o tym, że w jakiś sposób te słowa w nią uderzyły i postanowiła je zdementować.

— Myślę, że powinnaś albo przestać się nią przejmować, albo najlepiej odciąć się od niej — zaproponował Redfield, na co szatynka natychmiast zaczęła kręcić głową. Zauważył jednak odrobinę niepewności w tym geście. — Gdyby jej naprawdę zależało na waszej przyjaźni, to nie zachowywałaby się w taki sposób.

— Dante Redfield i jego złote rady, które faktycznie mają sens, ale strasznie ciężko je przerodzić w rzeczywistość. — Blondyn uśmiechnął się na jej słowa, po czym wzruszył ramionami. Mówienie było łatwe, realizacja to najprawdziwsze piekło. — Muszę lecieć do klasy.

— Czekaj. — Redfield zatrzymał siostrę, kładąc dłoń na jej ramieniu, żeby nie odeszła.

— Hmm?

— Jutro idziemy z Nathanem i Charlotte do "Papryki", więc jakbyś chciała do nas dołączyć...

Diana uniosła dłoń, w której dzierżyła kubek, gdyż drugą zajmowały przyciśnięte do jej ciała książki. W normalnych okolicznościach przerwałaby mu, pokazując przy tym wnętrze swojej ręki, ale w tym wypadku rozprostowała tylko trzy palce, co w zupełności wystarczyło.

— Przerwę ci. Dante, czy naprawdę muszę ci przypominać, że mam niecałe szesnaście lat i nikt mnie nie wpuści do klubu, nawet w twojej obecności? — Prychnęła.

— Nie masz fałszywego dowodu, jak każdy normalny nastolatek w twoim wieku? — zdziwił się Dante, wypowiadając swoje słowa półszeptem, jak przystało na rozmowę o niezbyt legalnych rzeczach.

— Nie, nie mam! I nawet nie wiem, skąd się takie rzeczy bierze.

— Pyta się starszego brata. — Dante zasłonił oczy dłonią i westchnął. — Mam ci załatwić?

— Dziękuję, na razie spasuję. Z moim szczęściem miałabym jeszcze potem sprawę w sądzie i kuratora za używanie fałszywego dokumentu. — Zawahała się i wskazała na niego palcem. — Swoją drogą to brzmi nielegalnie.

— I dlatego jest takie fajne.

Diana pożegnała się z bratem i skierowała się do klasy, zostawiając go samego przy szafce. W tym samym momencie za otwartymi drzwiczkami stanął chłopak, którego Dante kojarzył z widzenia, ale za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć jego imienia. Próbował go zaskoczyć, nie wiedząc, że zajście Redfielda było praktycznie niemożliwe.

Bez kontroli [Redfield #1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz