🌹ROZDZIAŁ XII🌹

150 15 21
                                    

Dante przebudził się w środku nocy i początkowo nie wiedział, co było tego powodem. Od czasu do czasu miewał koszmary związane z włamaniem, ale nie tym razem. Usiadł na materacu, przecierając zaspane oczy. Sięgnął po stojącą obok łóżka butelkę wody, z której napił się kilka dużych łyków. Sprawdził godzinę na telefonie, ciesząc się, że jest dopiero po pierwszej i ma jeszcze mnóstwo czasu na sen, zanim będzie musiał wstać do szkoły.

Opadł z powrotem na poduszkę i przykrył się szczelnie, ale gdy zamknął oczy, w końcu zrozumiał, co go obudziło.

Usłyszał stłumiony szloch.

Zmarszczył brwi, wysuwając się spod kołdry, po czym ruszył w kierunku drzwi. Starał się otworzyć je najciszej, jak tylko potrafił, ale o takiej porze nawet najmniejszy szmer brzmiał jak wybuch bomby atomowej. Zrobił kilka kroków i zapukał delikatnie w drewnianą powierzchnię tuż nad klamką. Chociaż nie usłyszał odpowiedzi, wszedł do pokoju Diany, zamykając za sobą drzwi.

Dziewczyna szarpnęła się, podpierając ciało na łokciach, ale gdy zobaczyła sylwetkę Dantego majaczącą w blasku księżyca, ponownie opadła twarzą w poduszkę. Na moment przestała szlochać, a jedynie pociągała nosem.

— Co się stało? — zapytał chłopak, bezceremonialnie wsuwając się pod kołdrę. Oparł się plecami o zagłówek, ale metalowe pręty okazały się tak niewygodne, że musiał podłożyć sobie na nich poduszkę.

— Mam katar — odparła spokojnym głosem, jakby minutę wcześniej nie dusiła się własnymi łzami.

— Diana — mruknął ostrzegawczym tonem.

— Wiesz, jaka jest teraz zdradliwa pogoda, a ja zapomniałam swe...

— Diana — powtórzył.

Na moment zapadła między nimi cisza.

— Pokłóciłam się z Conradem.

— O co?

— Nie powiem ci, bo jesteś gorszy niż matka — wymamrotała, po czym pociągnęła nosem. Dante sięgnął po chusteczki z paczki leżącej na stoliku i podał jej jedną z nich. — Dzięki.

— Jakbym miał cokolwiek do gadania. — Wzruszył ramionami. — Już dawno przestałaś mnie słuchać.

— Ostatnio przestaliśmy spędzać ze sobą czas — zauważyła, zmieniając temat, czego Redfield nie zrozumiał od razu.

— Ty z Conradem? — Prychnął.

— Nie, Dante, my. Jako rodzeństwo. Kiedyś byliśmy nierozłączni.

— No, to prawda. — Westchnął, nie będąc pewien, czy chce powiedzieć, co uważa za powód tej zmiany. Owszem, odkąd Diana zaczęła spędzać więcej czasu z Conradem, to przestała interesować się bratem, ale to nie znaczyło, że nie miał w tym swojej winy. To on miał do niej uraz i z tego powodu zaczął ją od siebie odsuwać. Nie zachowywali się tak, jak kiedyś. Kiedyś nie przeszłyby mu przez głowę żadne próby kontrolowania jej. — Mam być szczery czy miły?

— Nie wiem, ale wybierz dobrze, bo ja będę taka sama.

Nie zastanawiał się długo — nigdy nie należał do osób, które ukrywają prawdę, aby kogoś nie urazić.

— Odsunęliśmy się od siebie przez twój związek z Conradem.

— Bo nie potrafiłeś go zaakceptować i zawsze rzucałeś jakieś chamskie komentarze na jego temat.

— Bo znam go dłużej niż ty, wiem jaki jest i wiem, co mi mówił, żeby mnie wkurwić.

Nie zdążył się ugryźć w język. Wiedział, że nawet jeśli Diana dowie się o wszystkich obrzydliwych tekstach Conrada, które nie stawiały go w najlepszym świetle, nie zmieni to jej uczuć do chłopaka. Dlatego też nigdy wcześniej nie cytował jej dokładnie, co usłyszał od niego na jej temat.

Bez kontroli [Redfield #1]Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ